Archiwum
- LATANIE W KATARZE
- Opowiadanie Felix, Net i Nika oraz Tajemniczy Tunel
- Moje pierwsze opowiadanie przygodowe - Ministerstwo Pogody
- Potrzeba na doła? Przeczytaj opowiadanie Finatki
- "Zbiór opowiadań o Felixie, Necie i Nice"
- Oskar i reszta - bardzo fajne opowiadanie
- Opowiadanka z serii Maxa Icemana
- Moje opowiadanie narazie bez tytułu
- Moje opowiadanie - Tussa
- Moje opowiadanie - Amethyst ;]
- Moje opowiadanie - Paulla
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- siekierski.keep.pl
Cytat
Długie szaty krępują ciało, a bogactwa duszę. Sokrates
I byłem królem. Lecz sen przepadł rankiem. William Szekspir (właść. William Shakespeare, 1564 - 1616)
Dalsza krewna: Czy śmierć to krewna? - życia pytasz się kochanie, tak krewna, ale dalsza, już na ostatnim planie. Sztaudynger Jan
Dla aktywnego człowieka świat jest tym, czym powinien być, to znaczy pełen przeciwności. Luc de Clapiers de Vauvenargues (1715 - 1747)
A ludzie rzekną, że nieba szaleją, a nieba rzekną: że przyszedł dzień Wiary. Cyprian Kamil Norwid (1821-1883)
aaaaLATANIE W KATARZEaaaa
Rozpoczynamy nowe opowiadanie zbiorowe : "Trampki end Czekolada" [special] :DWięc część 1 rozpoczęta :) :
- Halooo???? - pytała ze zniecerpliwieniem Amethyst - Caaaami??
Przeciągała sylaby.
- Odeeeezwij sięęęę!!!!!
Trudno Camiella się nie odzywała. To tak jakby ucho stawiać na rzęsie - nic nie da. Nawet jeśli wykupisz sobie kurs trzydziestotygodniowy w Cyrku Polonia.
- No co? - Camilella zerwała się z zamyślenia. Miała blond włosy do ramion.
-Jajco. - odezwała się ze zniecierpliwieniem Am - Tobie gadać można milimetr od ucha , a i tak nic nie usłyszysz.
Amethyst widocznie obraziła się.
- No przepraszam...Mślałam o tym nowym z 8 c. Ładny co nie? - Camilella sppojrzała w book.Blondyn o szarych oczach uśmiechnął się do niej.
- Taaak, już sobie wyobrażam jak całuje się z Kaśką - zachichotała Am - Ups, przepraszam.
Ostatnie zdanie rzuciła pod surowym wzrokiem Cami.
- O ty ! Kaśka to nic nie warta laska i tapeciara. - Camilella miała twarz nowoczesnej nastolatki.
W tym czasie profesor Buclcher wezwał ją i Am do gabinetu.
"O co chodzi?" - myślała Am. Pociły jej sie ze strachu ręce. Prof. miał surową minę.
- Sam nawiedza tą szkołę. - powiedział grobowym tonem.
- Kto ?! - Am i Camilella spojrzały na siebie.
- Sam Wodny. Jest...hm, no wampirem. - opdowiedział
- Prrch! Wampiry nie istnieją prosze pana... - prychnęła Camilella.
- No właśnie. Może przynieść panu etopirynę? Jestetreraz nowa. W saszetkach! - powiedziała Am i już wybierała się do drzwi lekkim krokiem
- Nie dziękuję - powiedział prof. - To nie jest cos o wiele powazniejszego nić etopiryna.
- Haha , udowodni nam pan, że wampiry i duchy są? - zaśmiała się Cam i wystawiła bielutkie zęby. Szli przez długi korytarz kiedy dotarli do wielkich żelaznych drzwi. Miały z 4 metry.
- Co to? - zapytała Cam.
- Hm, to... drzwi. Do biblioteki.
- Zdaje się, że biblioteka jest...hm... w lewą stronę. - powiedziała Cam i pokazała kciukiem lewą stronę.
- To biblioteka z 1810 roku.
- To ile ma nasza szkoła?! - zapytała Cam
[wybacz Am ale powiem za ciebie xD ty też czasem możesz mowic za mnie]
- 3oo lat głupolu! - poprawiła ją Am.
- O boziu. - westchnęła Cam i weszli do srodka.
[wybaczam :) mozesz pisać za mnie :)]
- Strasznie , nie? - zapytała Am
- Potwierdzam - powiedziała wesołym głosem Cami.
- Śmiejcie się, śmiejcie! Dopóki możecie - powiedział grobowym głosem Prof.
- Profesorze, który mówi śmiejcie się póki mozecie, że co? - powiedziała szybko znaną z ciętego języka Cam.
- Że to! - wskazał ścianę na, której widniał napis napisanyn krwią ,,Sam tu był''.
- Dzieciaki...- ziewneła Am i usiadła na śreniowiecznym krześle.
- Niee. On został zabity 2oo lat temu. Przez Prof. Jana Wolskiego [ xD] . On też był wampirem.
- A pan jest elfem? - zapytała chichocząc Cam.
- Popatrrzcie tu. - rozłożył zakurzoną księgę.
- Nie no, to obłęd! - powiedziała Am, ziewając - "Sam tu był", moja młodsza siostra już umiałaby napisać "Wikusia odiwedziła to miejsce", ale "Sam tu był"?! Kojarzy mi się z tubylcem.
Dziewczyny zachichotały, profesor tylko zmierzył je wzrokiem.
- Popatrzcie. Kronika naszej szkoły. 1700 rok- 1800 rok. Prof. Jan Wolski uczył Sama Wodnego. Zabił go w 1810 roku kiedy Sam miał 17 lat.
- Hm... Sam miał jakieś kłopoty? - zapytała Cam.
- Miał. Miał, ponieważ córka Jana Wolskiego - Karolina - kochała się w Samie ale Jan Wolski nie pozwalał na tą miłość. Doszło między nimi do walki. W tej bibliotece. - opowiedział profesor. Camilellę oraz Am przeszedł zimny dreszcz.
- I my tu siedzimy? - zawołała Am.
- Tak. Są tu jeszcze ślady krwi Sama, bo od tego czasu nikt tu nie zaglądał, ponieważ Jan Wolski zabrał do grobu kluczyk z biblioteki. Miał go w marynarce.
- O boże... - Camilella dygnęła.
- Ale to jeszcze nie znaczy że Sam był wampem - powiedziała rezolutnie Am, bawiąc się swoją długą, czarną grzywką.
- Nawet sekcja zwłok? - pokazał zdjęcie Am. Leżał Sam z otawrtą buzią. Prawdopodobieństwo jest takie, ze Sam nie zamknął jej podczas umierania [ xD] . Am zobaczyła dwa błyszczące kły.
- Am nadal nie wierzysz? - spytała Cam.
- No.....- Am zamyśliła się - No tak nie wierzę. No chyba że Edward by mnie objął w ramiona i rzucił dla mnie Bellę, wtedy bym uwierzyła.
-Musi to być koniecznie Edward? - zapytał głeboki głos , gdzieś w ciemnościach.
Dziewczyny przestraszyły się. Profesor dawno wyszedł miał inne pilne sprawy. Zobaczyła brązowo włososego i brązowookiego umięśnionego męszczyzne. Podszedł do dziewczyn.
- No nie koniecznie.- powiedziała przeciągle Am.
- Kim jesteś?
- Sam. A wy Cam i Am?
- Dwie przyjaciołki.- zaśmiała się Am.
- Nooo... Jezu , ja rozmawiam z wampirem! - Camilella wstała i uciekła z biblioteki.
- No co ty - puściła oczko do Sama - Jaki z ciebie wampir.
Zaśmiała się.
- No wiesz...Nie mam wprawy - poweidział chłopak
- Może jeszcze powiesz że masz 100- parenaście lat? - zapytała Am
Chłopak uśmiechnął sie łobuzersko.
-Wyjdziemy gdzieś na lody?
- Okej, trzeba było tak od razu!
Am wyszła po lekcjach z Samem na lody. Nikt nie domyslał się, ze Sam jest wampirem. Am dłuugo rozmawiała z Samem aż wkońcu zrobiło się późno. Sam i Am szli przez aleję w środku nocy. Rozmawiali.
- Podobno zabił cię Jan Wolski? -zapytała Am. Wierzyła, ze tak nie jest.
- Tak. Jego córka Karolina , była jedną z najpiękniejszych dziewczyn w szkole. Zakochałem się w niej i samo przyszło. Ale teraz ty jesteś najpiękniejsa. - uśmiechnął się.
- Haha, wieeem - achcichotała Am - Ja napewno nie zamierzam Cie zabijać...
Ich usta były oddalone od siebie milimetrami, lecz nagle...
Kiedy Cam i Am dobiegły do szkoły zobaczyły profesora, a nad nim jakąś czarną sylwetkę. To była ona. Pochylała się nad belfrem, a z jej ust kapała krew.
-Witaj Sam-powiedziała dziewczyna-wampir.
-O mój Boże, Clev, co ty tu do cholery robisz?
-Przyleciałam cię zobaczyć, mój drogi przyjacielu-Clev była aż przerażająco słodka
-Dobrze wiesz, że nasz przyjaźń dawno się skończyła.
[ przed Clev , Witaj nowa pisarko! xD ]
Nadbiegła Cam. Zapłakana cała drzała.
- Co, co się stało? - zapytała drżącym głosem . Am nadal trzymała Sama za rękę.
- Profesor...został zamordowany. - powiedziała Cam.
- Sam, cz to...? - zaczęła zdezorientowana Amethyst
- To nie to co myślisz.... - zaczął
- Hej, skąd wiesz co mogę myśleć?! - Am kompletnie zapomniała już o Clev i o profesorze
- No bo ja...- zająkał się Sam - Bo ja czytam w umysłach
"O bosz! On wie że ja się w nim zabujałam!" Amethyst spłonęła rumieńcem.
- Am , proszę. Profesor nie żyje a ty tu..o... - uspokajała Cam.
- Clev czy jak ci tam , kim jesteś. No tak , to że jesteś wampirem wiem ale skąd się tu wzięłaś? - zapytała Cam.
-Spokojnie, wasz profesor żyje..nie zabrałam mu dużo krwi. Jestem, jak już powiedziałaś, droga Cam, wampirem. Mam 149 lat, jestem byłą Sama. Z naciskiem na BYŁĄ. No cóż, w każdym związku kiedyś jest jakiś kryzys, a nasz się skończył rozstaniem. Ale jak on całował....och, przepraszam Am, wiem, że się w nim zakochałaś, dobry wybór, moja droga, ale właśnie wasz belfer się ocknął, ja zmiatam.
Po tych słowach, Am delikatnie sie wycofała. Wciąż z twarzą czerwoną jak burak.
-Ależ nie ma co się wstydzić, to normalne, zakochujesz się, jesteście razem, tylko, że Sam się nie zestarzeje....-Clev mówiła z prawdziwym współczuciem.
-Yyy...wiesz co Clev, Krew, Kliv czy jak tam ty się nazywasz. Po prstu zostaw mnie i Sama w spokoju - mimo pewnych słów, Am miała w oczach strach.
-Oczywiście tak zrobię, ja nie mam zamiary ci go zabierać! Mam nowego wampira. A czy myślałaś już o przemianie, Am?-Clev była zła, że zawsze wszyscy ją traktują jak złą dziwkę.
- Niee-e - powiedziała Amethyst. - Nie myslałam.
Cam przyglądała się całej rozmowie w napięciu aż wkońcu zabrała głos.
- Może wezwiemy pogotowie? Jest 1 w nocy a ja jestem padnięta.
- Jasne. - powiedziała Am.
- Halo? Proszę na Dymkową 14 pod szkołę. Profesor został hm... podcięty nożem. - skłamała. Odgarnęła blond fryzurkę.
- "Podcięty nożem" - powiedziała sarkastycznie, zdenerwowana Amethyst - Co? Podciął sobie włosy?
- On nie ma włosów. - poprawiła Cam. Dziesięć minut potem przyjechała karetka.
- Zabieramy go. - powiedzieli i znikneli w kabinie ambulansu.
- No Clev, narozrabiałaś. - westchnęła Cam.
-Odratują go w pięć minut. Chwilowe zatrzymanie funkcji życiowych, elektrody i po wszystkim. Wasz ukochany profesorek nauczy was jeszcze wiele-w głosie Clev pobrzmiewał sarkazm-A tymczasem...mogę cię prosić na słówko, Sam?
-Jasne.
-Czy ty zgłupiałeś?! Ona jest człowiekiem, pięknie pachnącym człowiekiem..
-Ale ja ją kocham.
-Bez wątpienia, ale pamiętaj, że Karolinę też kochałeś-w głosie Clev zabrzmiał wyrzut.
Cam spojrzała w strone kłócących się dwóch wampirów ,, A to historia! Ciekawe co się dziś jeszcze zdarzy.'' - pomyslała. Tym czasem Cam spojrzała na nowe trampki. Były czarne a podeszwy miały w kolorze czekolady.
- Am idziesz? - spytała Cam pelna zmęczenia.
- Pozegnam się z Samem. - odpowiedsziała smutno. Na boisku szkolnym zrobiło się wyjątkowo cicho. Clev spojrzała na Cam zimnym wzrokiem. Cam odwzajemniła pełne złości spojrzenie. Wkrótce dogada się z Clev , przeciez skoro widzi duchy ( jest mediatorką) to jakos poradzi sobie z wampirem. Am szybkom pożegnała się z Samem i dwie przyjaciółki odeszly w ciemnosciach.
-Dziewczyna ci zwiała nieudaczniku. Biegnij za nią. A ja polecę do szpitala, zorientuję się co z profesorem...No już, spadówa do Am!
Sam ulotnił się, biegnąc za Am i Cam.
-Nieczuły dupek-te słowa były skierowane do nowego obiektu zainteresowania Clev. Mas był przystojny, szarmancki, a co najważniejsze był człowiekiem. Jeszcze. Niedługo. Clev była zdruzgotana, siadła na krawężniku i ukryła twarz w dłoniach.
- Am. Poczekaj! - Sam zawołał za dwoma przyjaciółkami.
- Co?! - zawołała zdenerwowana Am.
- Poczekaj to.. - zaczął Sam. Lecz Cam weszła mu w słowo.
- Nie bedziemy czekać jak na szkolny autobus! Albo zaczniecie normalnie rozmawiać i - tu skierowała się do Sama- nie oszukiwać się , albo skonczycie ze sobą. Ja spadam, bo mama mnie zabije.
- Pa Cam.. - powiedziała Am. SPojrzała z nienawiścią na Sama. Sam pożegnał się z nią i poszedł a Am została sama w świetle księżyca.
Po chwili krótkiego spaceru Cam, ze złością kopiąc kamienie, spojrzała prosto w oczy Clev.
-Czemu jesteś taka zła, Cam? Ja wiem, że zawsze wszystko komplikuję, przepraszam. Ale mam tak dlatego, że kiedyś, dawno temu ktoś bardzo mnie zranił. Oto moja historia, zrozumcie mnie, ten ślad po Nim został mi już na zawsze i wątpię, żeby to się kiedykolwiek zmieniło.
- Wywróciłaś nasze życie do góry nogami! Rozumiem cię ale ... wyżywaj się na kimś innym co? Możesz na Kaśce, która kocha się w moim obiekcie westchnień. Dostałaby za swoje! - powiedziała Cam. I poszła do domu.
***
- Dobra, teraz wreszcie powiedz o co naprawdę chodzi? - zapytała już bez złości Am
- To nie nienawidzisz mnie?
- Nie, tylko to był taki 'wystep' przed Cam. No wiesz ona i te jej 'strachy'!!
Am zaśmiała się, po chwili zawtórował jej Sam.
- Chce tylko iwedzieć : to ty ją zminiłeś? - zapytała Am
- Kogo?
- No Clev!
Sam zamyslił się
- Nie, to nie ja
- To dobrze - powiedziała Am i delikatnie pocałowała chłopaka w policzek.
Cam była w bibliotece. Tej nowszej. Szukała kroniki gdzie mogłaby znaleźć Clev. ,,Am mogłaby dać znak życia'' - pomyslała kartując kartki.
- Hej Cam! - przywitała się z radością Am i przytuliła przyjaciółkę. Cam okazywała dystans, ponieważ była bardzo zła na Am.
- Hej.- powiedziala przez zeby.
- No co ci? - zapytała z wesołością Am.
- Caaaaaaaaaam???!!! - zapytała Am, donośnie - Czy ty jesteś złaaa???
-Na pewno jest-powiedziała Clev materializując się w bibliotece-ty masz Sama, a ona nadal jest sama.Hmm..jak to fajnie brzmi.
-Odczep się od nas wreszcie!-odpowiedziały chórem Am i Cam
-Jasne, po prostu myślałam, że chciałybyście znać odpowiedzi na kilka pytań. Wiecie, to ja przemieniłam Sama, poznałam go z Karoliną. Mogłabym cię zeswatać, Cam, z twoim obiektem westchnień choć nie wiem kto to.
- Ghhh nie musisz! Możesz zrobić krzywdę Kaśce ale mnie zostaw w spokoju. Dam sobie radę. - odwarknęła Cam.
- Czy ty wogóle wiesz, że nie mam za złe Am , że w konću ma chłopaka? Więc nara ci . - dopowiedziała.
- Jak chcecie. - powiedziała Clev i zniknęła.
- Jesteś zła?
- A zgadnij. Wpakowałaś się w tą durną historię i teraz profesor leży w łóżeczku szpitalnym a ja muszę męczyć się z umarłą blondyneczką [ czy jakie ty masz włosy CLEV] i umarłym wampirkiem. A miało być wszystko ok! Miałam iść spać o 24 poszłam o 4 budziłam się o 6 i już dalej nie spałam. Jeszcze Natalia obudziła mnie o 5, bo wychodziła na studia ( Natalia to moja staaaaarsza siostra). Wrrrrrr , nienawidzę swego życia. - wyrecytowała ze złością i wybiegła z biblioteki.
- A ty myślisz że ja mam łatwo?! - zapytała ze złością Amethyst - Zakochałam się w wampirze, moja przyjaciółka mnie najwidoczniej nienawidzi i jeszcze lata za mną była Sama. Żyć nie umierać!
....
- Panie profesorze?
- O . Camilella , jak miło cię widzieć.
- Sam Wodny miał kiedyś dziewczynę Clev. A później Karolinę. No wie pan... -Cam położyła zakupy dla profesora na stole.
- Widziałyscie ją? - zapytał grobowym głosem. Cam rozejrzała się po pokoju lekarskim.
- Tak. Ona... zabiła...to znaczy...yy... spowodowała wypadek dla , którego teraz leży pan tutaj. - wyjąkała wreszcie.
- Wiem. Widziałem ją. Znaczy, słyszałem całą waszą rozmowę póki nie przyjechała karetka.
- Hm... i co teraz? Am myśli, że ja jestem zła to nie prawda. Jestem tym wszystkim zmęczona. - powiedziała Cam.
- Będzie dobrze. - pocieszył ją profesor.
.....
Cam wracała do domu. Jesienny zapach był dla niej cudem. ,,Jutro moje urodziny'' . pomyślała w duchu. Kopnęła kasztan. Potem wzięła go do ręki i schowała w kieszeni swetra.
- Heeej, złośnico! - zawołała Am, łapiąc Cam za ramiona. Od tyłu.
- O , hej. A tak wogóle to czasami myślę, że mnie śledzisz. - powiedziała już z radością Cam.
- Dopiero zauważyłaś? - z cienia wyłonił się Sam - No wiesz Am jest mistrzem kamuflarzu
Am zachichotała i przytuliła się do umięśnionego torsu chłopaka.
- Taa jasne. Musze spadać, pa. - powiedziała wymijająco Cam i odeszła szybkim krokiem.
- Co jej jest?-zapytał smutno Sam.
- Nie wiem...
- Uraziłem ją.
- Nie , to nie ty ! Ona ... ma taki okres. Jej rodzice są w trakcie rozwodu i sam rozumiesz... [ wymyśliłam to jbc x) ]
- Ahh... no chodźmy.
Clev siedziała sama na cmentarzu, obejmując się mocno rękami w pozycji płodowej...Płakała, wyzbywając się uczucia głodu. Jej ukochany umarł, tak po prostu wpadł sobie pod samochód. Jak on mógł?! Clev tego nie wiedziała, ale nie chciała już wkurzać dziewczyn, pewnie i tak miały jej dość. Siedziałaby tak dalej, gdyby coś nagle nie zaszeleściło w krzakach...
Andrzej siedział w krzakach, ćmiąc papierosa.
-Dżizaz Krajst, ile ona jeszcze będzie ryczeć? - powiedział cicho do siebie, spoglądając z niesmakiem na Clev, pochlipującą sobie na ławeczce.
'Och, jakież to żałosne i głupie - miłość! Czymże to jest?', zaśmiał się w duchu. 'Ułuda, wszystko ułuda! Romantyków teraz nikt nie chce', po czym zgorzkniał, bo sam sobie przypomniał o miłosnych podbojach, a raczej ich brakach. 'I Bogu dzięki, że nic z tego nie wyszło, jak ja miałbym do swoich problemów dołączać jeszcze dziewczynę, to chyba bym się zastrzelił', pomyślał spoglądając szyderczo na Clev i uśmiechając się kpiąco.
Awangardowy rozkopujący nieopodal nagrobek w poszukiwaniu czegoś, co przydałoby się na czarną mszę zaczynał powoli tracić cierpliwość. Dziewczyna nieopodal nie zamierzała przestać ryczeć. Jedyna nadzieja w tym kolesiu wyglądającym na wojskowego. Może ją postrzeli, albo coś...
Andrzej kątem oka dostrzegł Kaloryfera i od razu uśmiechnął się. 'Wreszcie ktoś normalniejszy' - pomyślał.
Powoli wyciągnął swój najnowszy nabytek - Walthera P-38, którego dostał w paczce od znajomego z Niemiec. Sprawdził, czy jest nabój w komorze, odciągnął kurek i wymierzył w powietrze, ciągle z szyderczym uśmiechem na wargach.
Pociągnął za spust.
Kula zrykoszetowała od nagrobka i trafiła w drzewo. Płacząca dziewczyna wrzasnęła i skuliła sie na ziemi, a Awangardowy spokojnie przykucnął i wsunął magazynek do swojego Desert Eagle oraz sprawdził luz w futerale noża balistycznego - pamiątki po wujku ze Specnazu. Uśmiechnął się szyderczo widząc panikującą dziewczynę i mrugnął do Andrzeja.
- Clev? Dobrze się czujesz? Boisz się zwykłych strzałów? - zapytała przechodząca tamtędy Cam.
Awangardowy spojrzał na Cam z podziwem. Nigdy nie spotkał dziewczyny, która nie bałaby się chodzić sama po cmentarzu wieczorem i nie bać się strzałów. Zauważył to także Andrzej i wymieniając spojrzenia z Cam, podeszli do niej.
Andrzej zaśmiał się w duchu i przeszedł kilkanaście metrów dalej, lekko przygarbiony. Stanął przy największym grobowcu na cmentarzu - starym i omszałym, z wyrytymi na płycie nazwiskami w gotyku. Przykucnął i wymierzył - tym razem w nagrobek koło dziewczyny.
Strzelił, a kula roztrzaskała prawy górny róg płyty.
Chwilę później odpalił Kaloryfer. Strzał z Walthera przy huknięciu Desert Eagle'a to mucha koło odrzutowca. Kula rąbnęła w nagrobek, dewastując płytę doszczętnie. Andrzej z satysfakcją spojrzał na ciągle płaczącą dziewczynę - tym razem ze strachu, i uniósł kciuk w stronę Grzejnika.
Clev kuliła się na mokrej ziemi, zagarniając ku sobie gałązki i liście, a jej ubranie było czarne od ziemi.
Odbiegł kilkadziesiąt metrów i spokojnie odpalił papierosa.
-Jakież te dziewczyny są strachliwe... - rzucił zimno.
A szyderczy uśmiech ciągle tkwił na jego wargach.
- No ba - wyszczerzył się Awangardowy, żonglując nożem balistycznym. Nagle usłyszał głos.
- Clev? Dobrze się czujesz? Boisz się zwykłych strzałów?
Obydwaj mężczyźni obejrzeli się. Podchodziła inna dziewczyna - albo nie bała się strzałów, albo znakomicie blefowała. Oni też zaczęli się zbliżać. Andrzej przeładował Walthera, a Awangardowy odbezpieczył w rękojeści zapadkę. Jeśli dziewczyna spróbuje sztuczek, dostanie klingę między oczy. Specnaz to ma dobry sprzęt...
Andrzej poszerzył uśmiech. Będzie jeszcze lepiej...
Wyciągnął rękę z Waltherem w kierunku Cam i dobrze wymierzył pod jej nogi. Zaczął strzelać, pocisk za pociskiem pod jej nogi, śmiejąc się szaleńczo. Tak, był szaleńcem i dobrze o tym wiedział.
-Nie boisz się dalej? - rzucił tym samym zimnym głosem. - Nie boisz się?!
Awangardowy nie zamierzał marnować naboi. Stał w tej samej pozie i bawił się nożem. Jemu daleko było do szaleńca... bliżej do psychopaty. Uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe zęby i założył okulary przeciwsłoneczne gestem Horatio Caine'a. Co z tego, że była noc? Lans, bejbe, lans.
Asru wszedł przez drzwi rozwalając je w drobny mak kopniakiem, popatrzył na kaloryfera i zapytał
- Siema lala, wbijasz na parkiet? Hancia leci!
Po ósmym strzale pistolet pstryknął.
-Scheisse! - zaklął po niemiecku Andrzej, jak to miał w zwyczaju.
Zmienił błyskawicznie magazynek i odbiegł. Lepiej nie stać w miejscu na cmentarzu. Coś zaklekotało mu w kieszeni kurtki. Sięgnął i ze zdziwieniem znalazł nóż grawitacyjny.
-Skąd się tu wziąłeś? - zapytał pieszczotliwym tonem, jakby mówił do dziecka.
Uśmiechnął się pod nosem i wetknął sobie kolejnego papierosa do ust.
Niedaleko stał Kaloryfer, błyskając zębami bielszymi od śniegu - widać Colgate nie kłamało w reklamach. I dobrze. Ciekawe, jak on sobie poradzi z tymi dziewczynami.
Jednak Andrzejowi coś śmignęło koło ucha. Padł szybko na ziemię i wyrzucił papierosa.
'Co to było, do ciężkiej cholery?' - odczołgał się kawałek. W momencie, gdzie jeszcze był przed momentem, piasek podnosił się, coś cięło liście i gałązki. Ktoś strzelał.
Ale to nie był Kaloryfer - strzały były odległymi puknięciami.
- Co to? - zapytała z niezwykłą pewnością siebie Cam po dłuższym czasie.
- Skąd się tu..wzięłaś? - zapytała Clev.
- Spaceruję po cmentarzu wiesz Clev? Chodź idziemy. - powiedziała Cam i odesłała Clev poza mury cmentarza.
- Możecie mi powiedzieć co tu do cholery się dzieje? Zaraz przyjdzie stróż nocny i wszystkich was -łącznie ze mną - zabierze na komisariat. Nie boję się głupich strzałów chodzi o to, że będziemy siedzieć w pier*** jeżeli zaraz się z tąd nie wyniesiemy. - Cam była wyraźnie opanowana lecz szybko wytrąciła się z równowagi. [ Musiałam przeklnąć. Tak mi to tu pasowało. x ) ]
Odgarnęła brązowe włosy z oczu i zmierzyła wzrokiem wszystkich wojennych `amatorów `.
Ale Clev nie zamierzała nigdzie iść. Nie bała się strzałów, przecież była niezniszczalna. Pociski działały na nią jak na człowieka kulki z pistoletu dla dziecka. Wróciłam migiem na cmentarz i wkroczyła do akcji.
-Przestańcie się głupio kłócić, to nie ma sensu..-zamruczała i uśmiechnęła się ironicznie, ukazując bielutkie kły osadzone wysoko na dziąsłach.
-Nic nam nie zrobisz, jesteśmy lepsi, mamy broń-Andrzej i Awangardowy wymienili znaczące spojrzenia.
-Och czyżby? Uwierzcie mi mam lepszą broń niż wasza-w tym momencie z jej warg wyłoniły się długie, białe kły, a Clev zacharczała pozbawiając chłopaków uśmiechu.
Cam wyszczerzyła w stronę Clev swije białe zęby. U niej również Colgate nie zawodził. ( x D )
- A ja jestem zniszczalna i się nie boje...nie ma czego najwyżej stanę się pięknym i słodkim aniołkiem.
- O maj Gaszes! - zawołała Am, wyłaniając się z cienia - Ilu tu ludzi....
Zamarła patrząc na broń chłaopców xdd
[Fajnie że mamy towarzystwo :D]
[ a jak? ! Am fajno , fajnoo. Awangardowy jako szlachetnie uzębiony amator . ahh jak ja lubię amatorów ! Joke . ]
- Am ! - wykrzyknęła Cam przytulając [ po przyjacielsku , zgredy x D ] prrzyjaciółkę. Am odwzajemniła uścisk.
- Prawda, że ta dzisiejsza młodzież taaaaaaaaaaka hardcorowa? - zauważyła ze słodkim i skromym oraz nieśmiałym uśmieszkiem Cam [ ohh , jaki ten mój uśmieszek jest słodkii . x D ] Czym wyróżniała się. Była ładna ( jak sądzili nie, którzy chłopcy w klasie ) i była jedynym wzorem dziewczyny, która chyba wogóle nie bała się spacerów SAMEMU po cmentarzu i innych dupereli czego zazwyczaj boją się dziewczyny. Choć na pozór odważna w środku była najpiękniejszym i najbardziej grzecznym aniołkiem świata. [ ahh , jakie to romantyczne < złezką by Amethyst> .
Awangardowemu zrobiło się niedobrze od tej słitaśności. Zmrużył oczy i wycelował, po czym zwolnił blokadę. Klinga noża z metalicznym dźwiękiem odkształcającej się sprężyny wystrzeliła i przeszła na wylot przez gardło tej szczerzącej się tępiąc przy okazji jej zęby. Tchawica i rdzeń kręgowy poszły w rozsypkę, a klinga wbiła się w drzewo nieopodal ochlapując wszystkich krwią. Niestety miało to swój minus - nie dało się jej teraz wyjąć. Ale coś za coś - dziury w szyi są takie malownicze...
Andrzej wstał z ziemi. Podszedł do miejsca, gdzie przed chwilą go ostrzelano, lecz nic tam nie znalazł.
-Co za gewałt ! - rzucił do siebie.
Rzucił okiem z rozbawieniem na scenkę, gdzie stali Kaloryfer z dziewczynami. W pewnym momencie Kalo zwolnił sprężynę noża, a klinga z chlapnięciem rozerwała szyję jednej z nich.
-Szkoda się mówi - zaśmiał się zimno.
Wyciągnął Walthera kabury i odciągnął kurek. Znalazł się niedaleko Cam i z tym samym, lodowatym uśmiechem szaleńca wymierzył pod jej nogi. Pociągnął raz za spust, drugi. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie i odskoczyła w bok, przy okazji wbijając się w drzewo, po czym opadła na ziemię z otępiałym wzrokiem.
Podszedł do niej.
-Nie boisz się nadal? - zapytał cicho. Jego głos był spokojny, ale tak zimny, jak zimne są tylko wody jeziora przy minus 40 stopniach.
Nie odpowiedziała. Spokojnie wymierzył w jej brzuch.
-Wy, dziewczyny, jesteście takie głupie... Boicie się stróżów nocnych, uważacie za odważne chodzenie nocą po cmentarzu, ale nie boicie się tego, że Para i ACP Wam rozwali głowę jak zamek z piasku. Mentalność dzieci z podstawówki - roześmiał się, po czym raz jeszcze zapalił, nie opuszczając broni, po czym dmuchnął szyderczo dymem w twarz Cam. - Irytujecie mnie. Łazicie po cmentarzu jak głupie, opłakujecie coś, co nazywacie szumnie miłością i chrzanicie o tym całe życie. Niedobrze mi od Was i Waszej słitaśności.
Poprawił kurtkę feldgrau, po czym nagle odwrócił się do Am i strzelił.
(Fajnie, że piszecie chłopaki, lubię jak w książkach są uzbrojeni amatorzy broni :P)
Szyja Clev zdążyła się już zregenerować, po czym błyskawicznie zasłoniła Am i Cam swoim ciałem odbijając pocisk, bowiem jej ciało było niczym stal, twarde i zimne. Takie też było w tym momencie serce Clev. Denerwowało ją też to, że o miłości myślała to samo co Andrzej, że jest bezcelowa i bezsensowna. Ale niestety istnieje na świecie i nie da się jej zniszczyć. Ale miłość niszczy. Od środka, pożerając wszystko co mamy, nasze wesołe emocje i miłe wspomnienia, zostawia po sobie pusty ślad niezdolny do regeneracji, w przeciwieństwie do szyi Clev (:P).
-Zostawcie nas w spokoju, a przynajmniej Am i Cam, ja sobie poradzę, nie boję się waszych karabinów, dopóty, dopóki jestem wampirem-powiedziała przez zaciśnięte zęby Clev
-Ja się nie boję-Cam była w gotowości do działania.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie, wreszcie grając po jednej stronie burty.
-Ale co tu się dzieje?!-to był Sam, wziął Am pod pachę i odbiegł w siłą błyskawicy. Po chwili to samo zrobiła Clev z Cam. Polecieli do gmachu pustej szkoły, chowając się w grocie.
Ale Andrzej i Awangardowy nie zamierzali im odpuścić, poczuli wreszcie zew małej wojny i pobiegli za wampirami i śmiertelnymi.
Andrzej wybuchnął śmiechem.
-Kobiety... !
Widząc, że zwykłe pociski z miedzianym płaszczem nie robią na nich większego wrażenia, Andrzej uśmiechnął się.
Ale ten uśmiech był przerażający, oczy zwęziły mu się w szparki, z których ziała nienawiść, a usta wykrzywił w pogardliwy wyraz.
Wyszarpnął z kieszeni nóż grawitacyjny. Wiedział, że był ze srebra i był poświęcony.
-Jetzt kannt ihr kommen - rzucił.
Obrócił nóż, a ostrze się wysunęło. Podniósł go i rzucił w szyję Cam.
-Dalej się nie boisz? Nie boisz się?
Wyszarpnął nowy magazynek i błyskawicznie załadował. Zaczął siać pociskami na lewo i prawo. Tym razem nie miały szansy żyć.
[Haha, jak już macie pisać to nas nie zabijajcie! :pp]
- O Boże ! - Am jęczała cały czas. Sam podał jej chusteczkę, wytarła łzy. - O mój Boże! Cam, uważaj! Podczołgała się do przyjaciółki. Jednak Sam znów ją odsunął, jakby byłą małym dzieckiem.
-Może lepiej ja śię nią zajmę? - zapytał z troską
- Aha - Am powoli odlatywała.
Andrzej ciągle się uśmiechał.
-Jesteś szaleńcem. - powiedziała trzęsąca się ze strachu Am.
-Tak, wiem o tym. - Odpowiedział spokojnie. - Nienawidzę takich jak Wy. Mdli mnie od Waszej miłości. Coś takiego nie istnieje.
Pstryknął po raz n-ty zapalniczką.
-Takich jak Wy się zwalcza. Tępi jak wszy, by nie został nawet ślad. Raz, że jesteście wampirami - to przede wszystkim.
-Nieprawda, miłość istnieje - krzyknęła Am, jakby chciała go tym przekonać.
-Jesteś pewna?
Jego głos przeraził ją bardziej niż wszystkie wystrzelone tej nocy pociski, niż rana w szyi Clev, niż oszołomiona Cam.
-Patrz.
Wyciągnął coś z kieszeni. Ale to nie był Walther. Nowy pistolet miał długą lufę i uchwyt w kształcie kija od szczotki.
-Mauser Broomhandle. Noszę go na wszelki wypadek, z kulami święconymi, na różne specjalne okazje. Wiesz, Sylwester, Wielkanoc. Wtedy Wy rozłazicie się jak robactwo.
Wymierzył pistolet w stronę tego całego Sama. Nie cierpiał go. Nawet go nie znał, ale go nie cierpiał. Nienawidził ich wszystkich, bo były melodramatyczne. Strzelił i wypruł jedną serią cały dwudziestonabojowy magazynek.
-Nieeeee, Sam, nieeee!!!-Am wiedziała, że Andrzej zabije Sama, bo kula została potraktowana wodą święconą. Clev też się nie uśmiechała, bądź co bądź, był to jej dawny przyjaciel.
Sam nie żył. Andrzej go zabił. Am podbiegła do zmarłego ukochanego i objęła go w pasie. Zaczęła całować go po szyi a także po ranach, które zadał wampirowi Andrzej. Chłopakom zrobiło się niedobrze. Clev gdzieś się zmyła. Wiedziała, że istniał sposób, by przywrócić życie zmarłemu wampirowi, ale nie chciała mówić o nim Am, bo ta bez wątpienia chciałaby przywrócić ukochanego do życia. Bo jeśli chciała, żeby Sam żył, to musiała zabić Andrzeja. A Clev nie chciała więcej rozlewu krwi, bo wiedziała, że nie będzie w stanie powstrzymać pragnienia ani minuty dłużej. Wyruszyła na łowy.
Andrzej patrzył zimno, już bez uśmiechu, na Clev. Przeładował Mausera.
Obok niego, jak cień, wyrósł Kaloryfer.
-Myślisz, smarkulo, że masz jakiekolwiek szanse? - spytał znudzony Kaloryfer. Obracał w dłoni Desert Eagle'a i wystrzelił od niechcenia, rozbijając na kawałki posąg anioła. Miał tego dość. Chciał tylko spokojnej strzelaniny i kpin z tych dziewuch.
Clev nie odpowiedziała. Dyszała żądzą zemsty za śmierć tego głupca.
Na widok wściekłości na jej twarzy, Andrzej ponownie się roześmiał. Poprawił swoją czapkę i wysunął lewą rękę przed siebie.
-Spójrz.
Clev rzuciła okiem, mimo wściekłości, na na rękaw.
Była na nim czarna, wąska opaska, ze srebrną lamówką i napisem: Vampirjaeger.
Zrozumiała prawdę. Łowca wampirów.
-Doskonała grupa. jedna z niewielu dobrych rzeczy z czasów wojen światowych. Nie zabijesz nas. Ani mnie, ani tym bardziej jego. - Andrzej spoglądał szyderczo na Clev.
Obaj podnieśli pistolety, niczym Vincent i Jules w 'Pulp Fiction'.
Clev pisnęła w panice. Tak naprawdę, każda z nich śmiertelnie bała się broni. Niepokoił ją smród prochu, świst kul, czy szczęk zamka. I tylko blefowały na cmentarzu.
Andrzej wprost przeciwnie. Kochał broń, jak nic i nikogo innego.
Strzelili równocześnie. Andrzej święconymi pociskami, plunął jedną, zaledwie sekundową serią, opróżniając magazynek, Kalo - pociskiem z rdzeniem fosforowym - z reguły jeden był dodawany do każdego magazynka.
Kaloryfer po strzale schował broń. Stwierdził, że zasługuje na więcej frajdy... A poza tym im więcej Pulp Fiction, tym lepiej. Uwielbiał ten film. Sięgnął za plecy i złapał za uchwyt, który wystawał cały czas zza jego barku. A potem wysunął powoli z pochwy no-dachi - katanę samurajską mierzącą półtora metra. Błysnęło ostrze. Ten miecz był śmiertelnie groźny i ostry niczym sihill krasnoludzki z Mahakamu. Mimo jego wagi i nieporęczności Awangardowy wykręcił nim piruet, rozcinając podłogę z drewnianych klepek, po czym ujął w obydwie dłonie gestem Butcha z 'Pulp Fiction'. Ostrze powleczone było srebrem święconym - nie było szans na uratowanie się.
- What does Integral Hellsing look like? Does she look like a bi*ch? - Kalo roześmiał się głośno. Znowu cytat z jego ulubionego filmu. Zaczął zataczać kręgi czubkiem katany gotowy do ataku.
-Głupcze, jak śmiesz do nas strzelać?!-Clev w ostatnim momencie użyła swojego wampirzego zmysłu- Po prostu odejdźmy każdy w swoją stronę i będzie OK. Nie chcę niczyjej śmierci, w czasach wojen i tak zginęło za dużo ludzi. Hitler! Mówi ci to coś, Andrzej? To Hitler wymordował tych wszystkich ludzi, a ty chcesz powielić ofiary dołączając do nich dwie niewinne dziewczyny? One nic ci nie zrobiły. Chcesz mnie, jesteś przecież Łowcą. Wiem co to oznacza, więc mogę odejść, zostawić wszystkich w spokoju, ale ty w zamian zostaw w spokoju je i mnie.
- Nie chcesz, żebyśmy strzelali? Możemy kroić! - Awangardowy poprawił chwyt na rękojeści, a Andrzej wysunął z cholewek glanów dwie półmetrowe maczety - Ty zostawisz w spokoju nas? Raczej powinnaś prosić, żebyśmy my zostawili was w spokoju. Nie możecie nas zranić. Godziny na egzorcyzmach i treningach robią swoje, jesteśmy praktycznie niezniszczalni... A już na pewno nie zniszczy nas jakaś wampirka rodem ze zmierzchu. Pff!
-Och, Zmierzch jest przereklamowany! Książki były OK, dopóki nie zrobili filmu, który zainteresował tłumy nastolatek, polujących na Pattinsona, czy tam patisona(takie warzywo :P). Myślisz, że ja chcę być wampirem, że chcę, aby paliło mnie żywcem w gardle, muszę wyrzekać się wszystkiego tylko dla głodu! W moim umyśle tłucze się tylko słowo: Krew. To jest moje życie i jeśli chcesz, możesz je skończyć. Kolejny skończony żywot nieudolnego wampira, który nie wytrzymał. Bo to nie jest życie, kiedy jest się wampirem. To codzienna udręka, która musisz pokonywać, by żyć. To tyle, zasrzel mnie, albo pozwól odejść. Wybór należy do was.
- Zastrzel? Nuudy... - wykrzywił się Awangardowy. - Nudy. Andrzej, kończmy z nią i idźmy na flaszkę, to się za bardzo przedłuża. Może tym razem w stylu samurajskim?
- Czemu nie? - wyszczerzył się Andrzej, po czym cisnął maczetą w stronę Clev. Trafił ją w brzuch. Dziewczyna zgięła się wpół, a wtedy Awangardowy szybkim ruchem dokonał dekapitacji.
- A żeby być pewnym dobrej roboty... - uśmiechnął się Andrzej i wylał na ciało butelkę wody święconej. Po kilku sekundach na ziemi został tylko proch.
-Nie. - Andrzej spojrzał pożądliwie na Clev. - Nic z tego. Zadaniem Łowców jest niszczenie wampirów. I to właśnie ten Hitler, którym tak się brzydzisz, stworzył kolejne grupy Łowców. Oh, tak - roześmiał się beztrosko - Tak, tak. Specjalne grupy esesmanów poszukiwały wampirów na świecie i likwidowały ich od 1934r., potem dołączyli do nich Sowieci z NKWD. Jeszcze podczas błotnistych okopów I Wojny brytyjscy, francuscy i niemieccy żołnierze walczyli z wampirami, zombie i innym draństwem, wypełzającym spod ziemi.
Spojrzał w bok, po czym kontynuował:
-Rzuć okiem na moją bluzę... Kimże ja jestem? Tak! Ja jestem jednym ze spadkobierców Łowców. - Pogładził pieszczotliwie błyskawice SS na kołnierzu. - Widać jednak mamy inne systemy wartości. Sam Twój płacz na cmentarzu mnie zirytował. Wy, dziewczyny, jesteście głupie...
Na twarz wrócił mu ów przerażający wygląd.
-Ale nigdy w życiu nie nazywaj mnie głupcem. - wycedził nienawistnie.
Chłopcy poszli na flaszkę ale nagle coś dziwnego zaczęło się dziać na starym cmentarzysku. Wiatr się zerwał, liście latały wokoło nagrobków, a ze spopielonych zwłok Clev zaczęła wyłaniać się blada dłoń....
Blada, dziwaczna postać powoli wydostawała się ze zmasakrowanych zwłok. Stękała i klęła siarczyście pod nosem, mrucząc zapamiętale coś o kurach, synach, suczkach i innych istotach.
Wstała.
Osobnik był groteskowy. Niski, blady jak trup, z wielkim nosem pokrytym żałosnymi wypustkami, odziany w brudne i stare ubranie o barwie nieokreślonej. Oczy mu lśniły, a gdy po chwili wyszczerzył zęby, chłopcy zauważyli dwa wielkie kły. Wyjął z kieszeni małą fiolkę z ohydną substancją. Wypił zawartość. Chłopcy mrugnęli swymi chłopczymi oczami, i wnet stał przed nimi zupełnie przeciętny chłopiec z zupełnie przeciętną kurtką, zupełnie przeciętnymi dżinsami, zupełnie przeciętną skórą, wzrostem, oczami i uzębieniem. Nos również stał się przeciętny, lecz wypustki były po prostu okrutnym trądzikiem młodzieńczym (chłopięcym), z którym chłopczyna walczył od miesięcy.
Chłopczyna po raz ostatni mruknął coś o zawodzie czyjejś matki, po czym zdał sobie sprawę, że gapi się na niego dwoje innych chłopcząt.
Postanowił przemówić dyplomatycznie i charyzmatycznie, aby upewnić ich w swoich pacyfistycznych zamiarach.
- No, siema. Jeśli nie rozprujecie mnie też tą tandetną maczetą z bazaru, wytłumaczę wam co tu robię.
Jego głos brzmiał pewnie i spokojnie, lecz w głębi duszy chłopczyna był trochę spazmatycznie przerażony.
Cam nadal stała na cmentarzu przyglądając się ciekaweej scenie Thilleru .
- O boże , jakie dzieci... - westchnęła. Wyjęła stary nóż z drzewa. Trudno było a ona zrobiła to jednym szarpnięciem [ ja nie jestem słiit dziewczynką!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! więc niech was nie mdli . ]
Chłopacy wrócili i zaczęli zabawę. Spojrzeli na Cam, która natarczywie wpatrywała się w ekran telefonu.
- Co? Teraz uciekniesz, bo mama woła? - zapytał Awangardowy ZE SMIECHEM
- Nieee.. kochany ja nie mam zamiaru nigdzie iść. Am poprostu wysłała esemesa, że jest w szkole z Samem w bibliotece. Oooo tak , teraz zacznie się zabawa. - uśmiechnęła się iroicznie.
Awangardowy zaczął strzelać do Cam a ta stała oparta o drzewo i kiwała z niedowierzaniem.
- No nie, nie powiesz mi, że nie umiesz wycelować. - ten przyłożył jej do głowy karabin [ czy jak to tam . ] Cam odsunęła a gdy on przyciskał spust wystrzeliło i trafiło w jeden nagrobek.
- Hm? - spojrzała na niego ze śmiechem.
- Cholera , ciebie nie da się tak łatwo spławić lub...hmm ..zniszczyć . - powiedział i podszedł do Kamciokowala.
- Zrobisz coś z nią? - zapytał. Kamciokowal usmiechnął się i strzelił w brzuch Cam. Oczywiście nie trafił, bo ta właśnie przeglądała swoje paznokcie i ewidentnie bawiła się z `amatorami ` wojen.
- No, strzelajcie dalej... - powiedziała iroicznie odrzucając włosy.
Clev zdążyła się już odrodzić bo stała przed zgromadzonymi na cmentarzu i uśmiechała się kpiąco.
-Nic mi nie zrobicie, nie jestem zwykłym wampirem nawet z prochów potrafię się odrodzić. Ja walczyłam z Łowcami Wampirów, gdy wy, moi drodzy Awangardowy i Andrzej, jeszcze nie istnieliście. Urodziłam się w 1788 roku, uodporniłam się wystarczająco a jestem wampirem feniksowym. Do Cam możecie sobie strzelać, dzielna jest nie wystraszy się byle czego. Chociaż wasza broń wygląda bardzo męsko...-tutaj Clev zamruczała ukazując bielutkie kły.
(Ta postać co się niby wyłaniała ze zwłok moich, to może byc kolejna postać, ale pojawiająca się tak normalnie, a nie z moich szczątków, bo z nich to ja się odrodziłam :D)
Andrzej z nienawiścią dobył obu pistoletów. Wprawdzie niespecjalnie umiał strzelać z obu naraz, ale kiedyś ten pierwszy raz musi nadejść.
-Nie nazywaj mnie głupcem. - powtórzył.
Zaczął strzelać, śmiejąc się szaleńczo.
-Dla Was, wszystko, co strzela to karabin. Oh, jak Wy jeszcze istniejecie!? Ogień i święcone srebro, od starego Alexa Andersona.
...Cam ocknęła się - widać opary unoszące się z luf pistoletów działały halucynogennie. Clev ani myślała się odrodzić, a "chłopcy" stali z zadowolonymi minami tuż obok prochu, który po niej został. Obydwaj roześmieli się z tripa, jakiego dostała dziewczyna po czym odwrócili do nowego przybysza udającego, że wyłonił się ze zwłok. A raczej z proszku.
- ...z bazaru, wytłumaczę wam co tu robię.
Awangardowy wykrzywił się. Podszedł do Cam i szybkim ruchem odciął jej dłoń w nadgarstku.
- Z bazaru? Uważaj na słowa, człowieku. Tłumacz, tylko szybko, ta katana naprawdę kusi...
[I co z mojej romantycznej historyjki?! Co?! Dupa :]
Am nie wierzyła w to że Sam nie żyje. Nie mogła w to uwierzyć. On jest nizniszczalny, jak ona może żyć, skoro on nie żyje?!
- Dlaczego??? - zapytała ze łzami w oczach Amethyst.
[Koniec z tymi romantycznymi głupotami - tępić to - właśnie po to jestem tutaj]
Andrzej wyciągnął piersiówkę z Black Label i podał Awangardowemu
-Masz swoją flaszkę, nie chce mi się nigdzie iść. Chyba zasłużyłeś.
Jak spod ziemi wyłonił się Asru.
-Słyszałem, że ktoś coś ma z %%? - zapytał z nadzieją w głosie i oczami kota ze Shreka.
-Poszoł won, żebraku! - syknął KK - Gdzie byłeś przed paroma minutami, jak to coś próbowało nas zeżreć?
Andrzej roześmiał się, po czym wyciągnął drugą piersiówkę, znacznie mniejszą, i podał ją Asru.
-Masz. - Po czym podszedł do trupa tego całego Sama i kopniakiem przewrócił go na plecy. - I co, draniu? - syknął zimno.
- Czekaj, czekaj, pobawimy się - wyszczerzył się Awangardowy. Podszedł do ciała i zapalił obok niego gromnicę. Zwłoki zaczęły gwałtownie dygotać...
Nagle Andrzej poczuł, że czyjaś zimna, lecz delikatna dłoń łapie go za rękaw.
-Verdammt! - zaklął.
Awangardowy nie stracił zimnej krwi. Szybkim ruchem odciął dłoń zaciskającą się na ramieniu Andrzeja po czym władował w postać stojącą za nim cały magazynek Desert Eagle'a. Mimo kilku pokaźnych dziur w korpusie raczej nic jej nie było.
- Scheisse, tylko nam tu zombie brakowało... - westchnął Kaloryfer. Wyciągnął komórkę w stylowej obudowie w kształcie trumny i wybrał numer.
- Halo? Alucard? Tak, ty! Kurna, nie odstawiaj mi tu szopki. Wysłałem Ci namiary, masz mi tu przysłać zaraz oddział. Co? Verpiss dich! Nieumarli nam tu wyleźli! A wampiry? Część zlikwidowana, jedna bez ręki i jedna śmiertelnie przerażona. No problem. Tylko te zombie... wysyłaj oddziały, debilu! - Awangardowy schował telefon i odciął żywemu trupowi głowę. Niestety zza grobów wychodzili już kolejni.
Nagle przyszedł Pat. Oglądał wydarzenia i starał się połapać o co się rozchodzi. Stwierdził jednak że poczeka jakiś czas i poczyta parę postów aż doczasu kiedy się zorientuje w sytuacji. Schował się jednak w wszystkoodpornym bunkrze albowiem bał się że ktoś go zastrzeli.
[Grr! Ja jeszcze nie jestem wampirem z Cam, tylko Sam i Celv :pp Więc dlaczego chcecie uśmiercić moją 'główną' istotkę? :)?? A wgl skąd wzięli się zombie?? Bo ja już nie wiem :p]
Amethyst była na wszystko zła. Zła na nich , którzy zniszczyli historię jej życia, zła naCam że nic nie robi, zła na Clev że gdzieś uciekła i zła na siebie. Że żyje. Wyszła dumnie , lekko skulona. Chciała umrzeć. Nie chciała dalej z tym żyć. Po prostu nie chciała.
- No dalej - powiedziała nerwowo Amethyst - Zastrzel mnie.
Dziewczyna posłałą ostatni uśmiech swoim przyjaciołom i popatrzyła się głęboko w oczy Andrzejowi , KK ,Awangardowemu i Asru....
...Awangardowy odwzajemnił spojrzenie, po czym cały czas patrząc jej w oczy przeładował Desert Eagle'a i wypalił z obydwu luf. Obydwie kule poszły prosto w serce. Trysnęła krew, a Amethyst pchnięta siłą pocisków odleciała dobre parę metrów w tył, odbiła się od drzewa i spoczęła na ziemi.
- Scheisse, scheisse, scheisse! - Andrzej szybkimi ciosami maczet bronił się tuż obok przed hordami nieumarłych. Awangardowy uznał, że czas na broń ostateczną. Zanurkował za nagrobek po swój sprzęt, po czym powolnym krokiem wyszedł zza niego z czymś wielkim i groźnie wyglądającym w rękach.
- Co powiecie, zombiaczki, na osikową kołkownicę? - wyszczerzył się, po czym nacisnął spust. Cmentarz utonął w wyciu żywych trupów przebijanych na wylot drewnianymi ostrymi palikami.
Amethyst czuła ból. Piekielny bó, ale było jej dobrze. Cała złość minęła, wyparowała. MArtwiło ją tylko to, czy Cami będzie szcęśliwa i czy Clev będzie jej nową najlepszą przyjaciółką. To tak dziwnie brzmiało. "Nową". Więcej już nic nie słyszała, obraz jej się rozmazał. Odetchnęła.
[dziękuję za występ :) Ale ja jeszcze wrócę ^^ No bo jakbym nie mogał - w końcu ja jestem pomysłodawczynią 'Trampków' -.-']
Andrzej silnym kopniakiem złamał kręgosłup najbliższego zombie i wyrwał się z okrążenia.
Podszedł do Am, a na jego twarz wrócił zimny uśmiech.
-Byłaś głupia... Jak Wy wszystkie. W co wierzyłaś? W miłość, przyjaźń? - Andrzej zaśmiał się lodowato.
Spojrzała na niego gasnącymi oczami i coś wybełkotała.
Za nim rozległa się potężna bitwa. Chłopaki walczyli, czym się dało, cokolwiek mieli pod ręką, szło w ruch: kamienie, gałęzie, kilofy, młoty, łopaty.
Awangardowy ryknął:
-Andrzej, uważaj, z tyłu!
Andrzej obrócił się, na niego lazło mozolnym krokiem kilku Nieumarłych w na poły przegniłymi mundurami, w hełmach, trzymający w rękach saperki, bagnety czy pałki. Zombie znad Sommy, Ypres i Verdun.
Wyciągnął Walthera i spokojnie, niespecjalnie celując, strzelał. Tym razem w magazynku, ostatnim już, były naboje zapalające. Po chwili mrok cmentarza rozjaśniały płonące (nie)żywe pochodnie. Wówczas zobaczył, co się dzieje.
Awangardowy przebijał kołkami kolejne zastępy Nieumarłych, których leżały u jego stóp już dość pokaźne stosy, KK rozwalał właśnie ciężkim młotem głowę jednego z nich, a Asru rozwalił butelkę Johnny'ego Walkera(Black Label) na głowie innego.
-Ty kretynie! - rzucił przez ramię KK - Zmarnowałeś najlepszą flaszkę w promieniu 20 kilometrów!
Andrzej musiał odejść - bo i czym miał walczyć? Jednak w pobliżu znajdował się wszystkoodporny bunkier - a w nim - drobne zapasy.
Wbiegł tam jak najszybciej mógł. Kiedy zapalił zapałkę, by poświecić w ciemności, dostrzegł siedzącego spokojnie przy kubku herbaty Patryxa.
-Tam jest włącznik. - powiedział beztrosko.
Andrzejowi zaczęły chodzić ręce z wściekłości.
-Co Ty tu robisz? - powiedział spokojnie, ale z taką furią, że Patryx wstał i cofnął się. - Bierz cokolwiek możesz unieść i won pomóc!
Patryx podniósł M16 i wybiegł.
Andrzej odetchnął i zaczął otwierać nożem kolejne skrzynie. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Flammenwerfer.
Uśmiechnął się do siebie.Dobrał amunicję, granaty i paczkę fajek, po czym wyleciał do bitwy.
O dziwo Clev pomagała chłopakom, zabijając coraz to kolejne zombie. Nie chciała być wampirem. Wiedziała, co może zrobić, żeby znowu być człowiekiem. I była dumna, że na to wpadła. Wyszła naprzeciw Andrzejowi, spojrzała w jego zimne oczy, które coraz bardziej ją fascynowały i powiedziała spokojnym, grubym głosem:
-Zabij mnie. Zastrzel z zimną krwią, uduś, zarżnij, cokolwiek. Przecież wiem, że tego chcesz. I póki jeszcze mogę: Przepraszam, że nazwałam cię głupcem. A teraz rób swoje.
[ Do Andrzeja : co do Walkera ^^ To tak mój pies sie nazywa xDD Narazie nie będę nieobezna i Helllooow ja juz nie bełkoczę bo ja nie żyję :D ]
Andrzej spojrzał na nią swoimi zimnymi oczami i wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.
-Zmiana frontu, co?
Ale wewnętrznie poczuł dwie rzeczy: po pierwsze, po raz pierwszy zrobiło mu się gorąco za kołnierzem i poczuł, że oblewa się rumieńcem, co wyglądało dość specyficznie przy jego bladej twarzy. 'Nie! Nie! Tylko nie to!', pomyślał wściekle. Po drugie, poczuł, że coś opada mu na dno żołądka. 'Nie!'
-Nic z tego, Ciebie zostawię sobie na deser. - spojrzał w oczy Clev, przy czym dostrzegł błysk w jej oczach.
Odbiegł kawałek dalej, stając przy Awangardowym, przy którym zombie ułożyły się już w duży stos.
-A teraz patrz! - powiedział, odzyskując normalny ton.
Nacisnął spust miotacza, a z rury plunął dziesięciometrowy strumień ognia. Andrzej zaczął się śmiać, po raz kolejny udowadniając, że jest szaleńcem. Bo był nim faktycznie.
Zastępy zombie wyglądały jak jeziorko ognia.
A nad całą strzelaniną, wybuchami granatów, ogniem i odgłosami uderzeń, rozlegał się jego wariacki śmiech.
[Umarłaś dopiero, gdy ja podszedłem i basta! xD]
[Oj Andrzej, Andrzej...:D]
Gdy Andrzej odbiegł, Clev była zła. "On miał mnie zabić, zabić!!Muszę się zabić, jeśli on nie chce tego zrobić, to ja to zrobię sama" I zeszła do bunkru wyciągając pierwszą, lepszą spluwę, po czym strzeliła sobie prosto w serce. Przebiła je jeszcze kołkiem, żeby mieć stuprocentową pewność. Słyszała dziki, wariacki śmiech Andrzeja, który niósł się po błoniach cmentarza. Wydała ostatnie wampirze tchnienie i zamknęła oczy. Obudziła się po pięciu minutach, nie czując piekącego bólu w gardle. Jej skóra nie była już taka blada, a na policzkach widniały rumieńce. Odetchnęła i uświadomiła sobie, że od tej pory będzie musiała pamiętać o oddychaniu. Bowiem Clev stała się człowiekiem. Śmiertelnikiem. Schowała się w bunkrze i czekała na rozwój wydarzeń, bo wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby wyszła na pole bitwy i dostała kulka w serce. Byłaby martwa. Prawdziwie martwa. Siadła za workiem z maskami gazowymi i oparła głowę o ścianę. Nie chciała myśleć, nie chciała wyjść na pole walki i zginąć jak Amethyst.
[Clev: proch leżący na ziemi nie ma prawa głosu, a tym bardziej nie może się przebijać niczym]
Awangardowy od niechcenia rzucił do schronu granat przeciwpancerny, który eksplodował. W zamkniętej przestrzeni poczynił spustoszenia na miarę pocisku przeciwlotniczego - ściany były obryzgane ex-Amethyst, a z czajniczka i herbatki Patryxa nic nie zostało.
- Now we're talking - zaśmiał się, dobijając kołkownicą pozostałe przy życiu przypalone zombie. Pociągnął łyka wódki od Andrzeja. Dammit, mocne. Wychylił do końca, rozbił ją tworząc tulipana i załatwił skradającego się za nim nieumarłego.
[Słucham? Od razu mówię: nie ma odpowiedzi w stylu: 'nic', 'nieważne'. Całe, pełne, złożone zdanie poproszę.]
Andrzej pluł ogniem na prawo i lewo. W końcu, po kilkudziesięciu sekundach mieszanka się skończyła. Pstryknął zapalnik. Pusty bak.
Andrzej odrzucił puste butle i rurę. Były na razie nieprzydatne.
Wyciągnął cztery granaty zza pasa i po kolei zaczął rzucać w największe skupiska zombie. Po ostatnim wyszarpnął pistolety i zaczął walić na oślep, pocisk za pociskiem, magazynek za magazynkiem.
Ale to było tylko marnowanie kul i granatów. Bowiem na miejsce zabitych przybywali kolejni, jednak w coraz rzadszych zastępach. Jednak Łowca nie przestawał strzelać, pamiętając, co kiedyś opowiadał mu jeden ze starych Vampirjaegrów. Że istoty te trzeba niszczyć, bo przeciwstawiły się Wielkoniemieckiej Rzeszy i są tym samym większym zagrożeniem dla ludzkości. Że od lat stwory te chcą tylko niszczyć ludzi. Stary Łowca walczył z nimi od 1938r., jednak wspomniał mu jedną rzecz. Że na świecie znajdują się zastępy wampirów i zombie, które miały wspomóc Niemcy w potrzebie. Które sprzymierzyły się z Hitlerem.
Andrzej strzelił jeszcze raz i wówczas pstryknęło.
-O cholera jasna! - wrzasnął. Nagle poczuł potężne uderzenie w głowę. Jeden zombie uderzył go przerdzewiałą saperką na płask, co ocaliło mu czaszkę, a saperka złamała się w pół.
Widząc jak przez mgłę, Andrzej wbił mu nóż w szyję, po czym powalił na ziemię i skoczył na niego. Jednak widział coraz mniej i po raz pierwszy tej nocy się wystraszył. Że jak padnie, to już się nie podniesie.
Ale zauważył, że w trakcie walki znalazł się tuż przy wejściu do bunkra. Chwiejąc się, wszedł do niego, gdzie, nie zauważając Clev wybełkotał jedno słowo:
-Nie...!
Po czym ogarnęła go ciemność i padł nieprzytomny na ziemię.
[Zaczynam mieć do Ciebie słabość...wystarczy? Tylko bez skojarzeń proszę.]
Musimy sobie coś wyjaśnić-to do Awangardowego-Nie chcesz, żebym pisała? To po prostu powiedz. Bo jak znowu masz mnie zabić, to to moje pisanie nie ma sensu. No ale, skoro Andrzej wkroczył do tego bunkra, to powiedzmy, że wymyśliłam coś takiego:
Granat eksplodował, ale Clev jakoś zdołała się ochronić, stając we wnęce z drzwiczkami kuloodpornymi. Po chwili, gdy wyszła ze swojego schronienia, zobaczyła nieprzytomnego Andrzeja, podbiegła do niego i potrząsnęła nim. Nie reagował. Przeszukała bunkier w poszukiwaniu apteczki. Znalazła ją i jakąś buteleczkę z napisem: Spirytus. nie zastanawiając się wlała kilka kropel do ust Andrzeja, by ten czując napój ocknął się i powiedział, co się stało. I tak się stało, Andrzej po chwili otworzył oczy i wstał, po czym podsunął się pod ścianę. Clev też oparła się o mur, podciągając kolana do klatki piersiowej
-Ale się porobiło-głos Clev był znużony, nie wiedziała, co ma robić.
-Ano porobiło.
Wtedy w miejscu gdzie leżała Amethyst coś się poruszyło. Dziewczyna wstała i spojrzała po wszytskich. Była taka jak przed smiercią. Miała czarne włosy i długa grzywkę, zasłaniającą jej twarz. Była dość blada, a oczy miała błękitne jak zwykel - w kolorze morza. Jednak cos w jej wyglądzie było niepokojące. Napewno nie była wampirem, była zwyczajna. Zwyczajnie tajemnicza.
- No co? - zapytała . Wszyscy sie na nią gapili.
[ Tak Clevlly, niech sb zrobią opowiadanie "Tylko Zabij i nic więcej" :)]
Andrzeja bolała głowa. Gorzej niż po najgorszej imprezie - nawet wtedy, gdy Asru przyniósł bełta ze spirytusu przemysłowego. Widać saperka, mimo prawie stu lat leżenia w ziemi, była nadal bardzo dobra. Siedział i się kiwał pod ścianą, nie zwracając na nic uwagi. Pistolety odrzucił gdzieś pod ścianę, chyba zaczynało być mu wszystko jedno, czy tu wejdą, czy nie, czy znajdą pistolety, czy nie, czy je podniosą, czy nie, czy strzelą, czy nie, czy go zginie, czy nie.
Po chwili znowu ogarnęła go ciemność.
Clev nie cieszył słaby stan zdrowia Andrzeja. Widać, że był bardzo osłabiony, blady i miał popękane usta. Clev musiała coś zrobić, wiedziała, że musi, aby go ocalić. Bo było źle. Wyszła z bunkra i nie zwracając niczyjej uwagi, bo wszyscy zajęci byli Am, przebiegła i znalazła czysta wodę i kawałek bułki. Przyniosła to do włazu i zatrzasnęła drzwi. Bułkę i wodę podała Andrzejowi, który jeszcze nie stracił przytomności do końca, choć widocznie miał omamy. Zobaczyła coś, co ją przeraziło. Jego rana, zapewne gdzieś się zadrapał podczas strzelaniny, była brudna od ziemi. Clev pogrzebała w apteczce i wyjęła wodę utlenioną, polewając ranę chłopaka. Ten wydał cichy jęk i znowu osunął się na ziemię.
Andrzej siedział pod drzewem, w jakimś lesie. Jednak mimo to słyszał strzelaninę i krzyki. 'Cholera jasna, ja muszę wrócić, jak oni sobie poradzą?', pomyślał. Nagle błysnęło i poczuł potworny ból w czaszce i jakąś jasną plamę. Po chwili wyostrzył się mu wzrok i zobaczył Clev pochylającą się nad nim. 'Co Ty robisz, do...', chciał powiedzieć, ale zamiast słów wyszedł mu jedynie jakiś bełkot. Zamiast tego sięgnął po pistolet, ale nie mógł go znaleźć.
Clev podała mu go z uśmiechem.
-Strzelaj. Chciałeś tego.
Andrzej wziął go po chwili wahania i wycelował w nią. Ale lufa zaczęła mu drżeć i po chwili opuścił broń bez sił. Opuścił głowę bez żadnego słowa. W końcu odchrząknął i jakoś wrócił mu słaby głos:
-Na nic się nie przydam w takim stanie, Scheisse. Czas z tym skończyć. Cześć, wampirze.
Podniósł pistolet do skroni i pociągnął za spust. Pstryknęło. Drugi raz. Znowu pstryk. Westchnął i odrzucił bezużyteczną broń.
Clev znowu spojrzała mu w oczy. Znowu wracał mu ten lodowaty wyraz, ale on szybko uciekł wzrokiem w bok.
Za drzwiami rozległa się seria z M16 i krzyk Kaloryfera:
-Ha, zombiaszki! Chodźcie tu! Podać drabinę?
I huk butelki i znowu krzyk:
-Asru, do ciężkiej cholery, rozwaliłeś wódkę Andrzeja! Zabiję Cię zaraz, jak tylko z nimi skończymy! Urwę Ci głowę!
[ "koniec z tymi romantycznymi głupotami, właśnie po to tu jestem" owned :D
BTW, gdzie to wszystko się dzieje?]
KamcioKowal obserwował nieco zagubiony oglądał te krwawe zdarzenia i dramatyczne wydarzenia. Uświadomił sobie, że nikt go nie zauważa i nie słyszy. Z zombiakami włącznie. Klepnął jednego zdechlaka po plecach, lecz ten nie zareagował.
KK ponownie zaczął kląć. Powinien się cieszyć, że nie jest celem bezmózgów. Jednak jego przybycie nie miało na celu przypatrywanie się nieuchronnej śmierci Andrzeja, Clev, Bojlera i tej całej hałastry. Z jakiegoś powodu nie mógł się skontaktować nimi skontaktować w tej postaci.
A wiedział, że zombiaczki był tylko wstępem.
Postanowił, jak zwykle, zrobić coś idiotycznego. Ruszył w stronę zwłok (?) nieumarłego.
Asru zupełnie nie ogarniał tego co działo się wokół niego, postanowił więc pójść do monopolowego po flaszkę, gdy wrócił usiadł na ławce stojącej w pobliżu i powoli popijając rozglądał się po cmentarzu. Gdy zobaczył wychodzące zombiaki, dokończył szybko flaszkę i fachowym ruchem zrobił z niej tulipana i mruknął pod nosem
- No to się zabawimy.
Po czym rzucił się w wir walki rozwalając zombiaka za zombiakiem.
//Andzej, nigdy bym nie rozbił pełnej flaszki :<
[ kurczę , zróbcie sobie własne dzieło! A nie nasze przekształcacie. Miało być inaczej....wrrrrrr. faceci... ;/ ]
Cam miała dość. ,,Czy oni nie rozumieją, że mnie tak łatwo nie pokonają? '' zapytała siebie w duchu.
- Czego chcecie? Idioci... jest 3 nad ranem a ja dzisiaj ani godziny nie przespałam. I jeszcze ten sprawdzian z matmy. Słono za to zapłacicie. Już dziś będziecie siedzieć.- zagroziła im.
Andrzej spojrzał jej w oczy. [ nie, że jak wam sie to kojarzy z `miłością ` tylko z taką ...grozą]. Zawiał wiatr.
- Dośc na dzis. Widzicie, że laski się uczyć muszą. - powiedział Andrzej.
- Ale jeszcze się policzymy. - powiedział Awangardowy i ze śmiechem wyszli z cmentarza. Cam pobiegła przytulić Cam.
-Oh , nie płacz , nie. Wszystko będzie dobrze zobaczysz. On, on... - i same łzy zaczęły jej kapać po policzku. Nie chciała tego ale tak było.
[Ekhu, ekhu. opowiadanie jest zbiorowe... Poza tym, apokalipsa, hordy zombie, bunkry przeciwatomowe i marnowanie wódki, a ty wyjeżdżasz z czymś takim? załóżmy, że my się ewakuowaliśmy, grupa uderzeniowa rozwaliła zombie i tylko wy zostałyście]
Awangardowy przekraczając bramy cmentarza wyszczerzył się do kolegów.
- Zostawiłem tam mały prezencik - pomachał pilotem trzymanym w dłoni.
- Nie gadaj, że... - zachłysnął się z zachwytu Andrzej. Kaloryfer nie gadał, nacisnął tylko duży czerwony przycisk. Za ich plecami wykwitła gigantyczna kula ognia, z trudem utrzymali się na nogach po przejściu fali uderzeniowej. Huk słyszało chyba całe miasto. Z cmentarza nic nie zostało - ot, płonące gruzowisko, gdzieniegdzie ciała, które wyleciały z grobów. Z dziewczyn najprawdopodobniej nic nie zostało - bomba wybuchła w ich bezpośrednim sąsiedztwie.
- Znam tu niedaleko knajpkę z genialnymi drinkami, w której mam zniżki... - zaczął Awangardowy. Przerwał mu chóralny okrzyk "PROWADŹ!". Ze śmiechem drużyna odeszła w noc.
[Czy nikt nie śledził tego, że ja i Andrzej siedzimy w bunkrze, a on jest ranny? Czytanie ze zrozumieniem......]
[Tu nikt nie czyta ze zrozumieniem, zwłaszcza wy, więc jedna osoba nie robiąca tego w tę czy wewtę różnicy nie zrobi :P ]
[Ekhem, ja leżę nieprzytomny w bunkrze z Clev, heloł!, Wy wybijacie zastępy truposzy!]
[Ekhu, to czemu Cam. wyjechała z takim czymś? W/e, kontynuujemy ignorując tego posta :P]
[Cam też nie przeczytała uważnie, piszcie, ja lecę na dwór, potem sobie poczytam i popiszę :D]
[Ja z bunkra nie wyjdę, dopóki nie odzyskam przytomności o o tym sam nie na piszę.]
[ mam trochę doświadczeń z poprzedniego opowiadania zbiorowego "Voldemort i kłopoty, więc pozwolę sobie na kilka rad
1. Nie decydujmy o losie innych postaci, tzn. szczegóły w stylu "drużyna krzyknęła > >PROWADŹ!<< i poszli" lub "KamcioKowal oberwał kalafiorem" są OK, ale nie wrzucajmy innych postaci do więzienia, nie zabijajmy ich, nie ratujmy ich z zadymy wbrew ich woli ;) i tym podobne
2. Trzymajmy się "rytmu akcji", a nie że kaloryfer ot tak jednym postem zakończył całą bitwę ignorując przy tym losy innych postaci. ;p
3. Może jednak czytajmy ze zrozumieniem :P
4. Ja wiem że każdy chcę "dopieścić" losy swojej postaci, ale niech nie robi z niej supermana który ze związanymi rękoma i szerokim uśmiechem zwalcza wszystkie problemy i wszystkich wrogów. :P Jak kam w "ViK" który wymyślił zarąbistą, doskonałą i nieomylną organizację której nic nie mogło się równać.
5. Najlepiej nie dopuszczajmy do pojedynków między swoimi postaciami, bo wtedy zaczną się kłótnie "Nie, nie mogłeś mnie zabić sratatata bo kontratakowałem- a właśnie że nie bo zrobiłem unik". Wiadomo, każdy chce być najlepszy :)
6. Camilella, zrobiłaś opowiadanie zbiorowe dla wszystkich, no to wszyscy zaczynają je tworzyć. A chyba nie oczekujesz że męska część forum będzie bawić się w romanse i dramatyczne historie miłosne ;)
7. Zróbmy w ogóle jakiś spisik zasad zanim zaczniemy opowiadanie na dobre, bo połowa postów pójdzie na kłótnie.]
[ nie ignorujcie ! mam dość. Ale madry jesteś. Kurczę widzisz , każdy ma prawo napisać. Mam was dość. Wchodzicie ok ale odrazu wszystkich wybijacie. Zespuliście całe opowiadanie i jeszcze macie czelność ignorować posty kogoś kto może napisać nawet o tym, że Awangardowy odleciał z kosmitami a jego wybiła Clev. Fajnie by było, bo jak narazie wy zamieniacie nasze postacie w trupy ! x / ]
* * * [ akcja rozgrywa się już nie na cmentarzu]
- O boże jaka ja jestem zmęczona.. -jęczała Cam. Miała dość. Wymęczona po całej nocy i jeszcze miała drobne oparzenie na ręce. ,,Debile... '' myślała.
Chodziła po szkole patrząc za mur na zniszczony cmentarz. W szkole robili niestety dochodzenie.
nie KK nie myślę, że opowiadanie będzie miłosne itp. bo mi samej chce sie rzygać od czegoś takiego.
ALe bez przesady. Ktoś niszczy komuś postać, bo mu sie podoba. Tak jak powiedziałeś.
Sorry ale za dużo Thilleru mogliście zrobić mniej tych zabijanek , uwierzcie odechciało mi się pisać.
Dziołcha, wrzuć na luz. :) Mój zamysł był taki, że czas zerwać z miłością, płaczem, gadaniną. To było całkowicie celowe.
Ja miałem zamiar na początku wyłącznie zobaczyć, co zrobicie, jak ja się pojawię, potem wszedł Kalo. Ja zacząłem strzelać - ale tylko po to, by skończyć z tym głupim romantyzmem i wystraszyć ociupinkę Clev. Bo przez bite 7 stron tematu było to lanie wody o nieco babskich sprawach.
A że wyszło, jak wyszło - cóż, trochę poszaleliśmy, ale pisać nadal można chyba, nieprawda?
A strzelaniny nie będzie, przynajmniej na razie.
Nie będzie, strzelaniny, teraz będzie masakra piłą mechaniczną :P
[ Ykhym !!!!!!!!!! Do KK ty też czytaj ze zrozumieniem ! Czuję się smutno, gdyż napisałeś że to Cami stworzyła to opowiadanie, a to jaaaa :D Popraw to :)]
[Tylko zostaw mnie w moim bunkrze. Czekam na jakieś olśnienie i sam chcę tego dokonać. Chyba, że ktoś troskliwie się zaopiekuje. :P]
`Andrzejku ` jasne spokój . Zaopiekuje się , zaopiekuje. Co do babskich spraw. Jassne, bo wkoncu dziewczynki. Hhaha x ] ale zrozum później miałyśmy to rozkręcić. MOŻECIE PISAĆ NADAL, BO DZIĘKI WAM TO TROCHĘ NABRAŁO BARW ! ale nie zmieniajcie T & Cz w Thiller ok? Koniec strzelaniny może być zwyczajna przyjaźń , tajemnicze sprawy i inne bzdety. Czasem mozecie popisać jak to strzelacie do gołębi x D . piszcie, piszcie !
[ Tobą? Jak obiecujesz że mnie nie zabijesz xDDD]
`Andrzejku ` jasne spokój . Zaopiekuje się , zaopiekuje. Co do babskich spraw. Jassne, bo wkoncu dziewczynki. Hhaha x ] ale zrozum później miałyśmy to rozkręcić. MOŻECIE PISAĆ NADAL, BO DZIĘKI WAM TO TROCHĘ NABRAŁO BARW ! ale nie zmieniajcie T & Cz w Thiller ok? Koniec strzelaniny może być zwyczajna przyjaźń , tajemnicze sprawy i inne bzdety. Czasem mozecie popisać jak to strzelacie do gołębi x D . piszcie, piszcie !
A ja lubie Thriller, w którym żyję do końca filmu i nikt mnie nie ściga xDDD
Ale ogółem - fajnie nam się pisze, c'nie? :D
ya bardzo. Ale chodzi o to , że no cóż...wolałabym być zywa do konca książki.
hahahha ; D
[Zgłaszam się do opiekowania ;P I baaardzo podobają mi się zasady KamcioKowal ] To jak zaczynamy kolejną część opowiadania?
Andrzej nadal nie oddychał równomiernie. Clev zaczynała się bać, on wciąż był taki słaby. Postanowiła na razie go nie męczyć i pozwolić, by sam doszedł do siebie. Oparła się o ścianę(znowu) i zaczęła myśleć, że skoro nie jest już wampirem to zostało jej kilkadziesiąt lat życia, a nie nieskończoność. Zagłębiała się coraz to bardziej w sens ludzkiego życia, aż wreszcie zasnęła.
No kurde, bo ja już nic nie rozumiem. Jedni jeszcze gadają, drudzy już piszą od nowa opoiwadanie :/ Niech ktooś mi wytłumaczy! Ja jestem niedorozwiniętym dzieckiem neoo ^^
No chyba już wszystko wyjaśnione, możemy pisać dalej, co nie?
[ doprawdy Amm musimy coś z tym zrobić x D. hah . piszemy. ale byłyśmy w szkole , dobra kurde. ]
Cam zobaczyła Clev i Andrzeja w bunkrze. Zaszła do nich i ciężko westchnęła.
- Co mu? - zapytała.
Andrzej znowu poczuł ból w czaszce, ale wszystko było jakby jaśniejsze i wyraźniejsze. Syknął z bólu i próbował wstać. Po paru próbach się podniósł i wówczas odzyskał całkowitą jasność umysłu: gdzie jest, co tu robi i po co.
Zza stalowych drzwi usłyszał krzyk Asru:
-A spier****j! - i ohydne mlaśnięcie.
'No, to wracamy do gry', pomyślał i uśmiechnął się. Nagle zobaczył dwie wampirzyce pod ścianą i zbladł.
-Policzę się z Wami. Ale nie teraz. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, a jego oczy stały się zimne i matowe, jak stal, jak ołów, jak wzburzone morze.
Po czym porwał saperkę i pistolet z nowymi magazynkami, a następnie wybiegł z bunkra, do bitwy.
-Dawaj drabinę, bo wyjść nie mogę! - wydarł się Kaloryfer.
Andrzej ujrzał istny mur z truposzy, który jednak z sekundy na sekundę topniał. Ciała popielały.
Ale nie osłabiało to zamętu bitwy.
-Angriff... Alles... - usłyszał cichy głos, jęczący, ale jednocześnie jakby z zaświatów.
Za nim znalazł się drab o czerwonych oczach, papierową cerą, ze starym bagnetem w dłoni i nadzwyczaj dobrze zachowanym mundurze z czasów I WŚ.
Andrzej walnął go saperką w czerep, a potem dobił uderzeniem w szyję. I pobiegł dalej.
Clev była zaskoczona zachowaniem Andrzeja. Nawet nie zdążyła wyjaśnić nic Cam. Postanowiła, że może teraz z nią pogada.
-Ale zamieszanie, prawda? Jeszcze nigdy nikt nie zabił mnie dwa razy w ciągu kilku godzin. Ale teraz jestem już człowiekiem, takim jak ty. I bardzo się z tego powodu cieszę.
[Ja nadla nic nie rozumiem :(
Kur*a , albo zaczynamy od początku, albo piszemy dalej. I jakie dwie wampirzyce?? Skoro tu nawet jednej nie ma O.o]
[A czy Andrzej z opowiadania o tym wie? ;)]
[ Lauruś ale tu wszystko jest wyjaśnione i ja rozumiem ;p ]
- Baardzo. Kurczę a ja nigdy nie zmęczyłam się tak skakaniem tu i tu. Ahh...zmęczona jestem. Wgl chcę do domu.
- Ja też.
- Co? Jesteś człowiekiem?
- Mówię ci to od pięciu godzin. - powiedziała Clev.
- Ah tak.. - powiedziała Cam i weszła po górze.
[Po górze, jest w ogóle takie sformułowanie?]
Clev była smutna. Nie miała domu, nie miała nieśmiertelności, nie miała miłości, nie miała nic. Wszyscy po bitwie sobie pójdą, ona nie będzie miała gdzie. Kiedy jeszcze była wampirem, jakoś sobie radziła. Ale przecież miała konta bankowe z wysokimi kwotami na kontach...można by ich użyć, a potem poszukać sobie jakiejś pracy. Tylko, że Clev nie wiedziała od czego ma zacząć...za długo była wampire, teraz długo zajmie jej przystosowanie się do człowieczego życia.
-Czas pokaże...-szepnęła Clev, wstała i postanowiła poszukać sobie jakiegoś lokum od zaraz.
Ruszyła w stronę banku....
Andrzej walczył obok Asru, który po raz kolejny użył swojego tulipanka. Nagle tulipanek się złamał.
-O kur**! - zaklął ze zdziwieniem Asru.
Andrzej podał mu z wielkim żalem i bólem butelczynę Jacka Danielsa. Asru odkręcił, w parę sekund wypił wszystko, ku zdumieniu Andrzeja, po czym zrobił nowego tulipanka i dalej walczył.
Andrzej wyrwał się, przy okazji rozwalając saperką rękę jakiemuś Nieumarłemu.
Zobaczył z daleka Clev.
'No, czas zakończyć to, co się zaczęło'.
Dobiegł do niej i chwycił ją za ramię. Obróciła się ze zdziwieniem.
Widok Andrzeja ją zdziwił. Miał brudny od ziemi i krwi mundur, po twarzy spływał mu pot, a policzek miał rozcięty długą szramą.
Ale nadal uśmiechał się zimno.
-Giń, wampirze!
Po czym uniósł pistolet i nacisnął spust.
Pstryknęło. Nie miał już nabojów.
Saperkę gdzieś odrzucił podczas biegu. Po raz pierwszy w jego oczach przemknął cień strachu. Ale nadal mocno ją trzymał za ramiona. Nie wyrywała mu się.
-Nie jestem już wampirem, nie jestem nieśmiertelna. Nie zabijaj mnie, proszę...-głos Clev przeszedł w metaliczny jęk.
Nie próbowała się wyrywać, wiedziała, że teraz nie ma szans. On był silniejszy, ona nie miała już mocy wampira. Cieszyła się, że pistolet nie odpalił. Patrzyła prosto w oczy Andrzeja, a on nie miał zamiaru puścić jej wolno...
Cam przyłożyła zagubiony pistolet Andrzeja do jego głowy. Teraz on puścił a Clev zaczęła uciekać. Andrzej zaczął się śmiać lecz Cam zabiła go wzrokiem ( no nie zupełnie).
- Najpierw ktoś się tobą opiekuje a potem go zabijasz? Oj, Andrzejku...naiwny człowieku. Zaraz nacisnę spust jak nie przestaniesz. I nikt ci teraz nie pomoże. Asru i Awangardowy poszli gdzieś się szwendać. O ile mi wiadomo..ups , nie ma ich tu.
- Cam, proszę. No nie baw się już. - mówił poddenerwowany Andrzej. Jednak Cam nie odpuściła. Chwyciła go za kark i odciągnęła pistolet od jego głowy.
- Clev była za naiwna. Zaraz ty będziesz wampirkiem. Chcesz tego prawda? Albo śliczną duszyczką, której ciało spoczywa na tym cmentarzu. No mów ! - krzyknęła Cam. Jej włosy opadały jej na oczy ale nic nie robiła. W tym czasie przybiegła Clev. Cam i ona miały już uciekać. Puściła Andrzeja a ten próbował się zamachnąć. Lecz Cam po sekundzie uderzyła go pięścią w twarz. Ten zawył z bólu i zwił się na ziemi. Dziewczyny uciekły.
- Nic ci nie jest? - zapytała Cam.
- Niee.. dzięki.
- Słuchaj co ty teraz zrobisz? Nie masz pracy, domu a tym bardziej rodziny,bo odeszłaś w zapomnienie. Może.. na razie przenocuj u mnie. ( Cam miała mieszkanie osobne w, którym mieszkała jbc. ) - zaproponowała Cam. Clev kiwnęła głową i poszły do domu.
[ i na tym kończmy przygodę na cmentarzu. My się jeszcze spotkamy, drodzy chłopcy]
Jednak w pół drogi Clev skręciła i wyjęła pieniądze z bankomatu. Na widok takiej kwoty, Cam oczy wyszły z orbit.
-No co? Jak się żyje kilka wieków, to się ma kasy. Dziękuję ci bardzo za propozycję, Cam, ale jednak wolałabym kupić własne mieszkanie. Widziałam jedno ogłoszenie. To papa!
I odeszła, podobnie jak Cam, każda w swoją stronę. Clev odnalazła dom, kamieniczkę na sprzedaż i błyskawicznie zadzwoniła z zamiarem kupna. Nie miała żadnych problemów. Kupiła też przy okazji skuter. Musiała zacząć wszystko od nowa. Dobrze, że miała pieniądze. Pojechała do marketu, kupiła kilka produktów spożywczych, umeblowanie było w cenie domu, na szczęście. Mieszkanie było urządzone ze smakiem, w stylu minimalistycznym. Clev uśmiechnęła się, położyła się na łózku i błyskawicznie zasnęła. Obudziło ją stukanie o szybę, jakby ktoś rzucał kamykami w jej okna. Wstała i wyjrzała przez okno. Na podjeździe stała postać.
Andrzej dotknął twarzy. Uderzenie nie było mocne, ale był zdziwiony lekko. Że te smarkule miały tyle tupetu. By go uderzyć. Podnieść rękę.
Uśmiechnął się lodowato, a w oczach zapłonął mu chorobliwy blask. Podniósł Walthera i nacisnął spust. Pstryk. Drugi raz, Pstryk. Nie było naboi.
Czego ona oczekiwała? Że go zastrzeli?
Jego, Łowcę?
Wyciągnął magazynki do Walthera i Broomhandle'a i załadował powoli, po czym ruszył błyskawicznie za obydwoma.
Najpierw poleciał za Clev. Zobaczył ją z daleka i stanął błyskawicznie obok niej.
-Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbyć? - zapytał z pogardliwym uśmiechem, a jego oczy znów przybrały barwę ołowiu. - Teraz jesteśmy tylko Ty i ja... I nikt Ci nie pomoże.
Po czym zaraz sobie przypomniał jej słowa: Nie jestem już wampirem, nie jestem nieśmiertelna, a twarz mu stężała.
Pistolet zaczął drżeć w dłoni. Miał przed sobą zwykłą dziewczynę, która patrzyła mu w oczy. Poczuł, że znów, drugi raz tej nocy, jego blada twarz powleka się rumieńcem, a za kołnierzem brudnej bluzy jest mu gorąco.
Ale oczy nadal były zimne.
Asru który w międzyczasie był zmuszony wypić butelkę Danielsa zataczając się na nogach znalazł jakieś miejsce by się wyspać. Dotarł do jakiegoś starego domu i legł przed samymi drzwiami.
***
Gdy się obudził pomyślał tylko - ja p*erdolę - po czym wstał by znaleźć jakąś wodę, jednak szukając owej znalazł również glocka 17 z paroma magazynkami, z uśmiechem przygarnął broń, wypił pół butelki wody i ruszył w drogę.
[Ja niby jestem w moim nowym domu, ale co tam :D]
-Nie, nie myślę, Andrzeju. Nie jesteś taki jak inni. I bardzo dobrze, ale czy pozwolisz mi teraz odejść? A może wolałbyś odejść wraz ze mną?
Uśmiechnęła się, chcąc podwyższyć temperaturę jego zimnych oczu. On jednak pozostał nieugięty. Stał na chodniku, patrząc prosto na Clev. Ona odwróciła się i odeszła, skręcając w pierwszą lepszą uliczkę. Andrzej chyba nie wiedział co zrobić, bo stał obok ulicy i patrzył się w przestrzeń...
Andrzeja zamurowało. Jeśli ona nie jest wampirem... to wtedy jego robota jest skończona.
Ale odchrząknął i zawołał jeszcze za nią:
-Dokąd? Dokąd chcesz odejść?
Zdezorientowany andrzej westchnął i spojrzał na swój pistolet.
Był doszczętnie zardzewiały, choć jeszcze przez chwilą lśnił nowością.
Andrzej zdumiony wpatrywał się w broń. Poczuł dreszcz biegnący mu po plecach. Lodowaty dreszcz. I drugi. Nienormalne zimno otaczało go od zewnątrz, a coś w środku zaczęło go palić. Czuł się bardzo dziwnie. Poczuł, że nogi zaczynają mu samoistnie drżeć.
"Co się ze mną dzieje do cholery?!"- pomyślał, lecz nie mógł nic powiedzieć, nie potrafił wykrztusić słowa. Zbierało mu się na mdłości.
Usłyszał cichy odgłos kroków za sobą. Przełknął ślinę i odwrócił się. Nie było za nim nikogo.
Oceniamy innych po pozorach, drogi Andrzejku. Tymczasem nie wszystko jest tym co się wydaje.
Andrzej oparł się o ścianę pobliskiego budynku. Kto to powiedział? Co się dzieje?
Dwie spluwy, saperka do młócenia zombich i szeroki uśmiech na twarzy. Jakie to wydaje się proste i zabawne. A jeśli coś jest nieśmiertelne, to uciąć mu łeb i spalić, prościzna. Pokażę ci walkę z czymś znacznie wymagającym od kilku bezmózgów, łowco "wapirów".
Kilkanaście metrów od Anrzeja chodzili ludzie, lecz zdawali się w ogóle go nie zauważać. Zupełnie zwyczajnie przechadzali się po ulicy.
A. zamrugał. Oddalali się wraz z budynkami i perspektywą.
-Kupiłam mieszkanie. Zamierzam szukać pracy. Zaczynam życie od początku. Chciałbyś być jego częścią, jako mój przyjaciel? Nie mam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić z problemami, osoby, które były moimi powiernikami dawno już nie żyją. To jak?-ale w tej chwili Clev zauważyła, że z Andrzejem dzieje się coś dziwnego..-Andrzej, co ci jest? Dlaczego jak bledniesz? Andrzej! Andrzej?
Andrzejowi zaczęło być duszno, jak tylko w takich sytuacjach. Obraz mu się zamglił, a oczy straciły ten chorobliwy, zimny blask. Na moment. Wrócił mu, ale już bez pogardliwego uśmiechu.
-Ja...? - zdołał zapytać, po czym oparł się plecami o mur i stracił przytomność.
W pierwszym momencie Clev pomyślała, że może jakaś rana Andrzeja została zakażona..podbiegła do niego i poklepała go po policzku. Żadnej reakcji. Zadzwoniła po pogotowie.
'Nie, nie, nie, tylko nie to' - myśli Andrzeja biegły jak szalone. 'Nie, ona nie może być człowiekiem, nie może...!'.
Nagle poczuł przerażającą jasność umysłu, coś mu błysnęło i ocknął się. Siedział ciągle pod murem, tak jak przed momentem.
Nad nim pochylała się Clev
-Niee... to nie może być prawda... - zasłonił ręką twarz. Po sekundzie zerwał się na nogi.
Clev spojrzała mu w oczy. Uciekł wzrokiem w bok.
-Muszę... muszę iść. Oni zostali na... na cmentarzu. Muszę im pomóc. - wybełkotał.
-Kto został na cmentarzu?-widząc, że Andrzej wstał, powiedziała-Nigdzie w takim stanie nie pójdziesz!
-Muszę, muszę, muszę....-słowa Andrzeja brzmiały jak mantra.
-Nic nie musisz, słyszysz?! Popatrz na mnie! Odwróć wzrok, nie uciekaj od moich oczu, one cię nie zabiją! Jeśli chcesz iść, to ja idę z tobą-Clev podniosła głowę z wyrazem dumy.
-Awangardowy, Asru, KK... - bełkotał Andrzej.
Nie chciał za nic spojrzeć w oczy Clev. Nigdy nie patrzył dziewczynom w oczy. Opuścił głowę.
-Nie mogę tu zostać. - Jednak, ku jego uciesze - na twarz wrócił mu pogardliwy uśmiech, a oczy błyszczały lodowato. - Po co ja Ci jestem potrzebny?
Clev spojrzała na niego z troską i wyciągnęła rękę. Andrzej cofnął się, a na jego twarzy zagościł strach.
Nie bał się wampirów i innych stworów. Przywykł do ich niszczenia. Rutyna.
Ale bał się śmiertelnie dziewczyn.
- Nie możesz iść ze mną. Po co? Kim ja jestem dla Ciebie?
[ dżizas, tu jakiś romans powstaje czy co? :D]
Nagle sąsiedni budynek w sekundę stanął w ogniu, przecząc zasadom fizyki i architektury. Po chwili eksplodował, rozsiewając w promieniu kilkuset metrów metalowe i szklane odłamki, a stalowy szkielet zachwiał się, po czym runął na Andrzeja i Clev.
'Łożż cholera jasna!' - pomyślał Andrzej, odciągając Clev.
- Rusz się, do ciężkiej cholery, albo oboje zginiemy! - wysyczał. - Nie mam ochoty ginąć akurat teraz.
Popchnął ją jeszcze bardziej spod spadających odłamków, po czym sam odbiegł.
Nie było źle. Wprawdzie lekko poraniło mu rękę, ale było dobrze. Nie czuł bólu, mógł chodzić, od biedy mógł też strzelać.
Clev nic się nie stało. No, jeśli nie liczyć szoku.
- Wstań.
Nie ruszyła się. Andrzej westchnął i wziął ją na ręce i zaniósł ją do jej mieszkania, położył na kanapie, upewniając się, że jest cała, po czym wybiegł czym prędzej na cmentarz.
Bitwa nadal trwała w najlepsze. Tuż koło ucha przemknął mu nóż Kaloryfera i wbił się w twarz jednego z Nieumarłych z ohydnym mlaśnięciem.
Andrzej wyciągnął Walthera i zaczął siać po najbliższych wrogach, po czym przypomniał sobie o Flammenwerferze. Znalazł go pod drzewem, tam gdzie go zostawił. Podniósł butle, po czym pobiegł czym prędzej do bunkra, gdzie stały jeszcze na wpół puste beczki z benzyną. Wlał, przy pomocy małej pompki paliwowej, do zbiornika kilka litrów czarnej cieczy, założył miotacz, po czym wyszedł do bitwy.
Na twarzy rozlał mu się pogardliwy uśmiech, a do oczu wrócił kolor wzburzonego morza.
Awangardowy w jednej ręce trzymał katanę, którą wywijał trzymając zombiaki na dystans a w drugiej dwie maczety sklejone prowizorycznie w podwójne ostrze. Dookoła niego fruwały odcięte kończyny i organy wewnętrzne. Kołkownica leżała zacięta pod drzewem, ale bronią białą też można się pobawić. Obok Asru z radosnym wrzaskiem "j*b twoju mać" i alkoholowym upojeniem w oczach rzucił się w wir walki z dwoma perfekcyjnie wykonanymi tulipanami. Szeregi martwiaków zaczynały powoli topnieć...
Andrzejowi po raz kolejny oczy zaszły mgłą, a twarz zbladła jeszcze bardziej.
Przypomniało mu się owo tajemnicze zimno i gorąco, ten głos...
Oparł się plecami o mur.
[KK: kontynuuj, bo jestem niezmiernie ciekawy Twojej wersji. :D]
W bunkrze na cmentarzu pojawiła się dziwna, wysoka postać.
-Hmm - mruknął chłopak - Strzelanina skończona. Ale muszę się zmywać, zanim zacznie się druga fala. Tylko dokąd iść?
Od dawna tam siedział, w ciężkim do znalezienia pokoju. Musiał sprawdzić kto tu był. I po co. Wyjął dwie deski z podłogi, gdzie ukrywał swój ukochany sprzęt : Karabin snajperski M4OA3 i pistolet M9. Sprawdził amunicję i zapakował broń do wielkiego plecaka. Jednak nie wiedział co zrobi, gdy już dowie się wszystkiego. Nie miał nikogo, oprócz brata, którego nienawidził. Ci, którzy go znali, nazywali go po prostu "Podróżnik". Spojrzał ostatni raz na miejsce, w którym mieszkał przez ostatnie trzy lata i ruszył. Nie mógł już tu wrócić. Nie teraz. Nie po tym co się wydarzyło.
Clev leżała na kanapie w swoim nowym mieszkaniu. Cały czas była w szoku. Co tu się dzieje, to jakieś nieszczęśliwe miasto, czy co? Jak zwykle nie miała szczęścia. Zaczęła myśleć o bitwie na cmentarzu, o czym usnęła.
Asru jak to miał w zwyczaji podróżując przystanął na noc w karczmie, po wypiciu pewnej liczby piw przysiadł się do niego jakiś włóczęga.
- Witaj - powiedział - słyszałeś historię o Arterii?
- Nie - odpowiedział Asru, mimo że słyszał wiele plotek na temat dziwnych zdarzeń w tym miejscu. - Opowiadaj - mruknął do włóczęgi z bólem przesuwając w jego stronę butelkę piwa.
***
- Muszę znaleźć tych matkoj*bców Andrzeja i Awangardo - szeptał co chwilę biegnąc przez las -To musi być prawda, trzeba to sprawdzić, za dużo razy już mi to opowiadają.
***
[Sami rozkminajcie co to za opowieść : ]
[ Clev -> może ci się wydać, że manipuluje twoją postacią, ale nie przerywaj mi i nie pisz przez chwilę, mam ciekawy pomysł :)
Mam też małą prośbę, żeby przez chwilkę nikt nie pokonał Zła ostatecznie i nie zepsuł mi pewnego pomysłu]
Fala lodu i gorąca powróciła. Świat wokół Andrzeja zaczął wirować. Poczuł, że traci grunt przed nogami. Upadł, próbował wstać, ale nogi był sparaliżowane jakby elektrycznymi dreszczami.
Taki twardziel z ciebie? To zobaczymy co zrobisz w takiej sytuacji, w której trudnością nie są hordy obślinionych nieumarłych.
Andrzej mrugnął. I stała przed nim Clev. Była blada i w jej oczach malowały się różne uczucia. Ale też wściekłość i determinacja. O co jej chodzi?!
W ręku miała pistolet.
Wycelowała zgrabnie. I strzeliła chłopakowi w bok biodra.
Nie mogło go to zabić, lecz fala bólu z rozdzieranych tkanek nim wstrząsnęła. Jęknął i upadł. Obok leżał jego miotacz ognia, ale nie mógł go podnieść, stracił wszelkie siły. Uświadomił sobie, że nie ma w pobliżu też broni palnej.
Clev strzeliła po raz drugi, tym razem w bok ramienia. Andrzej jęknął. Zza paska spodni wysunął mu się nóż wojskowy. Jedyna broń.
Bawi się z tobą, to był podstęp. Jeszcze dwa niegroźne strzały w kończyny, i strzeli ci włęb. Masz nóż. Dalej, weź go, rzuć się na nią i załatw tak jak wszystkich. Cios w gardło. Na co czekasz?
Oszołomiony patrzył w oczy Clev, która uśmiechnęła się , i szykowała do kolejnego strzału. No ale to byłą Clev.
"Nie mogę, jasna cholera! Ty, głosie, tylko zrobiłaś taką iluzję, taki test!"
Myśl co chcesz. Ale jak poczułeś, pistolet i pociski są prawdziwe. Decyduj się.
Wyobraźnia podsuwała mu poderżnięcie gardła niewinnej dziewczynie. Zrobi to?
Clev strzeliła po raz trzeci.
***********************************
KamcioKowal zmaterializował się na polu bitwy. Kaloryfer walczył z nieumarłymi zawzięcie. Nie mógł jednak zobaczyć zakrwawionego Andrzeja, i stojącą nad nim Clev. Zostali otoczeni niewidzialną zasłoną.
KK uświadomił sobie, co się dzieje. Zaklął. Był w niematerialnej postaci, i nie mógł w żaden sposób zaingerować.
A oni nie mają szans w walce z Att'L'Kayą.
Zaraz Clev zabije A., po czym Att'L'Kaya zacznie się bawić z Kaloryferem i resztą. A w zabawie z Nią nie pomoże mu żadna broń.
Przyszedł mu do głowy szalony pomysł. Może w tej postaci przejść do innego ciała. Spojrzał na leżące obok truchło zombie.
Podróżnik załamany tym co stało się na cmentarzu zastanawia się tylko nad jednym : "Dlaczego tym razem fala była tak silna". Na wszelki wypadek wyjął swoją snajperkę. Rozejrzał się przez lufę i dostrzegł dziewczynę, strzelającą do jakiegoś człowieka. Zdecydował. Złożył się do strzału, wycelował w rękę trzymającą pistolet i wystrzelił. Osiągnął zamierzony efekt : Clev upuściła pistolet, tuż przed ostatnim strzałem, tym razem w głowę.
-Co tu się dzieję? - zaczął mamrotać do siebie - Myślałem, że to tylko moje zwidy, schizofrenia, ale teraz dotyczy to innych ludzi.
Nagle zobaczył "coś", czego nie powinien widzieć. Zobaczył coś, co było niematerialne. Jakaś nieznana siła ciągnęła go do tego "czegoś".
Andrzej syknął.
-Scheisse! Zabiję tę małą gnidę! Jak tylko ją znajdę... Ja życie jej uratowałem, a ona...
Krew lała się z niego mocno, ale mimo to zachował przerażającą jasność umysłu. Podczołgał się do pistoletu i schował go do kabury. Na twarzy rysował mu się grymas bólu, ale oczy nadal ziały nienawiścią. Z wysiłkiem podniósł się i rozpiął bluzę, omal nie upadając jeszcze raz. Miał przestrzelony lewy bark. Wyciągnął z chlebaka bandaż i gazę, i chciał coś z tym zrobić, jednak raz po raz tracił przytomność, a przed oczami tańczyły mu czarne plamy.
Nagle powiedział sam do siebie:
- Pokona Cię jakaś smarkula, co w życiu nie trzymała broni, która nie zna jeszcze niczego z życia? Chcesz okazać się taką ciotą i umrzeć? Teraz?
Zacisnął zęby i obwiązał sobie mocno bark, żeby jakoś zatamować krew. Zacisnął bandaż i poczuł ulgę, po czym zabrał się za biodro. Kiedy skończył, zdołał jeszcze zarejestrować, że ciało Clev się porusza. A potem wszystko spowiła ciemność.
Kaloryfer dobił ostatniego zombiaka i rozejrzał się. Nic. Nagle dostrzegł jakby... migotanie. Założył gogle antymagiczne. Zobaczył Clev, która ze złowieszczą miną nachylała się nad Andrzejem i sięgała po pistolet. Awangardowy wykrzywił się w grymasie wściekłości i wysunął z plecaka strzelbę automatyczną. Przeładował ją. Naboje powlekane srebrem i poświęcone przez samego papieża były gotowe. Kalo wymierzył w Clev i nacisnął spust. Strzelba plunęła ogniem. Clev odleciała do tyłu zmieciona siłą uderzenia. Jej tułów zamienił się w krwawą masę. Grzmotnęła o płytę grobowcową z trzaskiem pękających kości łamiąc ją na pół i osunęła się na ziemię. Dookoła niej zaczęła rosnąć kałuża krwi.
- Mała, dwulicowa menda - syknął Awangardowy. Podszedł do niej, wymierzył strzelbę w głowę dziewczyny i wypalił jeszcze raz. Widok nie należał do najpiękniejszych, ale jego to nie ruszało. Nachylił się nad Andrzejem i wyjął mały przedmiot z plecaka. Nie ma to jak relikwie z Jerozolimy! Rany po przyłożeniu fragmentu krzyża dźwiganego przez Chrystusa owiniętego w kawałek Całunu Turyńskiego (załóżmy, że był prawdziwy :P) zaczęły się goić, a po chwili pozostały po nich tylko blizny. Andrzej jednak nadal był za słaby żeby cokolwiek zrobić. Kaloryfer uniósł się i rozejrzał. Zza drzewa wychynął snajper - ten sam, który wcześniej strzelał do Clev. Szedł powoli jak zauroczony patrząc w coś niewidzialnego. Awangardowy uruchomił filtry w okularach. Nic. Jeżeli coś tam było... strach myśleć, co to. Złapał Andrzeja za ramię i wciągnął go za sobą pomiędzy nagrobki, po czym wyjął karabin wyborowy i zaczął lustrować okolicę. Nagle zza drzewa wyskoczył Asru w stanie upojenia alkoholowego donośnym głosem zarzucając Andrzejowi i Avangardo aktywny kompleks Edypa i pasywny homoseksualizm, a jeden z zombie leżących na ziemi uniósł się w błysku błękitnego światła...
Andrzej siedział znowu pod tym samym drzewem, ale wokół była cisza. Siedział na skraju lasu, koło niego przebiegała polna droga, za nią kołysały się łany zbóż, a daleko, daleko widniały góry, spowite ciężkimi ołowianymi chmurami. Poza nim nie było tu nikogo, dosłownie żadnej żywej duszy.
Szumiał wiatr, którego odgłos przechodził w wycie. Andrzej wstał spod drzewa i zaczął iść. Przed siebie, nie zastanawiając się dokąd idzie. Nie oglądał się.
na twarz wrócił mu uśmiech. Triumfalny, pogardliwy uśmieszek, a oczy przybrały barwę ołowiu. Jak zwykle.
Po kilkudziesięciu minutach cały teren się kończył. A w zamian za to widniała plaża. Tu również nie było nikogo i niczego. Dosłownie pusto.
Za to morze było silnie wzburzone, a wiatr dął tu z większą siłą. Andrzej zaczął zastanawiać się, gdzie jest. To nie może przecież być Bałtyk... Co to za miejsce?
Nagle ponownie usłyszał ten głos:
A więc jesteś tutaj... Okazałeś się słaby, że jej nie zabiłeś... Że znów ktoś musiał zrobić to za Ciebie. Ale się nie martw... ona żyje. I nawet pociski Twojego przyjaciela jej nie zmiotą. Ona się odrodzi. Nikt o tym nie wie jeszcze...
To, co widziałeś, to była ułuda... Ale ułuda oparta na prawdzie... Sam wyciągnij z tego wniosek...
[To wreszcie jestem ja, ja, którą KK tak dziwnie pokierował, czy może jest to bardziej skomplikowane, bo ja już sama nie wiem. Jeśli mogę coś dodać, to wolałabym nie zostać dwulicową mendą, bo nie tak chciałam zaistnieć w tym opowiadaniu.]
[KK: kontynuujcie, bo Wasz ciąg myślowy zaczyna mnie fascynować. :D]
[ Clev, możesz wrócić do akcji zachowując się tak, jakby tamto zdarzenie nie miało miejsca, tyle powiem na razie ;)]
KK podchodził do ciała, gdy usłyszał strzał i krzyk. Zaklął ponownie. Zrobili dokładnie to co chciała Att'L'Kaya.
"A więc jesteś tutaj... Okazałeś się słaby, że jej nie zabiłeś... Że znów ktoś musiał zrobić to za Ciebie. Ale się nie martw... ona żyje. I nawet pociski Twojego przyjaciela jej nie zmiotą. Ona się odrodzi. Nikt o tym nie wie jeszcze...
To, co widziałeś, to była ułuda... Ale ułuda oparta na prawdzie... Sam wyciągnij z tego wniosek..."
I znów te słowa. I znów, powracają, jak pętla.
Nagle przed oczyma Andrzeja stanęła koszmarna wizja śmierci Clev. Jej twarz, niesamowicie wykrzywiona, w rozpaczy, zalana krwią, ciało roztrzaskujące się o kamienie, szczegółowe wizje rozrywanych tkanek, okropny wrzask, rozrywający uszy. Nie mógł oderwać wzroku od tych obrazów, złapał się za głowę, wyczuł na włosach krew. Horyzont spłynął szkarłatem i zlał się z błotnistą ziemią w jedną mieszaninę.
Wynurzyły się z niej pokaleczone, spalone ręce chwytające go za nogi i wciągające pod ziemię, do krainy umarłych, do krainy do której zesłał wielu swoich wrogów, których uważał za punkt na celowniku i kolejny sukces.
A może tak wygląda śmierć, szlachetny obrońco?
Szaleństwo osiągnęło apogeum.
Kaloryfer wielkimi oczami wpatrywał się w drgające spazmatycznie ciało Andrzeja.
Tymczasem, stado zombich zatrzymało się. Stali idealnie prosto, nienaturalnie. Powoli zaczęli się podnosić ci, których dobili Kaloryfer z Andrzejem.
Regenerowali się. Stali i nic nie robili.
Rzucili się na Kaloryfera. Ale nie jako banda bezmózgów kierowanych żołądkiem. Dziesiątki żyły jak jeden organizm, spięte jedną świadomością, idealnie zsynchronizowały swoje ruchy. Poruszali się niesamowicie szybko, przestał być ważne ograniczenia mięśni i stawów.
Trzy uderzyły na kaloryfera z przodu, sześć z boków, dwa skoczyły z góry. W idealnie tej samej setnej sekundy uderzyły w cel.
***
KK otworzył oczy. Cudze oczy.
Kaloryfer wybił się, odbił od nagrobka i z perfekcyjnym saltem wyskoczył kilka metrów od tłumu zombie. Rozejrzał się i zaczął uciekać, ściskając plecak. Andrzej i ten snajper gdzieś zniknęli, Asru zapewne leży nawalony pod drzewem i znikąd pomocy nie można oczekiwać. Za nim pędziły tłumy nieumarłych...
KK czuł się dziwnie. Bardzo dziwnie. Znajdował się w przegniłym, cuchnącym, ociężałym ciele zombie. Poruszył małym palcem lewej ręki i spróbował wstać. Czuł się jak po wzbogaceniu krwi paroma promilami innych substancji. Rąbnął czołem w drzewo, uniósł rękę aby rozmasować guza, ale zdał sobie sprawę, że nie poczuł bólu. Podniósł leżący w pobliżu nóż. I, chwiejąc się, ruszył w stronę hordy. Która póki co go nie zdemaskowała.
Andrzej po raz kolejny wystraszył się. Wystraszył się, że umrze. Nie tak chciał umierać. Nie teraz. Nie w tym miejscu.
- Boisz się? - Głos wyraźnie kpił z niego - Nie chcesz tak umrzeć? Nie chcesz umrzeć, bo wiesz, że niczego nie zaznałeś z życia? Nie zaznałeś nigdy tego, co cała ta zgraja wampirów? Miłości?
Na ostatnie słowo Andrzej wzdrygnął się z obrzydzeniem. Ale dzięki temu głosowi odzyskał swoją świadomość. Na twarz wrócił mu szaleńczy uśmiech, a oczy zapłonęły nienawiścią. Nienawiścią do tego głosu, tego miejsca. Po raz pierwszy tej nocy ukazał w całości swoją butę i nienawiść. Kopnął kolejne ręce, a ciężkie, podkute buty łamały z ohydnym trzaskiem kości Nieumarłych.
Sięgnął do Kabury i wyciągnął Walthera, a z kieszeni Broomhandle'a. Zaczął się śmiać. Szaleńczo, wariacko.
Głos odpowiedział mu po kolejnych strzałach:
- Jesteś szalony... Nie tak sobie wyobrażałam...
Andrzej zaśmiał się zimno.
[hehe, to się jakieś filozoficzne zaczyna robić :) Clev, wracaj, im więcej osób tym fajniej ;p]
Od tyłu Andrzeja zachodziło dwóch zombie z nożami. Ten nie zauważał ich i strzelał przed siebie, śmiejąc się.
Jeden właśnie zamierzył się na chłopaka.
KK zaczął działać. Poderżnął gardło pierwszemu, drugi gdy się odwrócił dostał nożem prosto w twarz. KK postanowił telepatycznie skontaktować się z Andrzejem.
Nie zdążył, gdyż ten odwrócił się.
Andrzej naturalnie nie wiedział, że jest to człowiek. Miał przed sobą kolejnego nieumarłego.
Andrzej obrócił ku Nieumarłemu twarz.
Podniósł oba pistolety i nacisnął spust. Pstryknęło.
- Scheisse! - zaklął. - Ale nie powstrzymasz mnie tak łatwo.
Kopnął stwora w brzuch i odbiegł, jednocześnie ładując pistolety. Minął swojego Flammenwerfera i łza w oku mu się zakręciła, że mógłby go tak zostawić. Podniósł go i założył. Wrócił mu pogardliwy uśmiech, a oczy stały się jeszcze zimniejsze. Wymierzył w Nieumarłego, który próbował go dźgnąć długim bagnetem, lecz tego, o dziwo, nie było.
Ale celów tam nie brakowało.
- Halt...
Andrzej obrócił się i nacisnął spust. Długi jęzor ognia pomknął ku Nieumarłym, którzy wobec jego maszynki mieli tylko stare saperki, bagnety, maczugi. Powietrze drgało od kilkumetrowego strumienia gorąca, a pierwsi Nieumarli, którzy stanęli na jego drodze dosłownie zostali obróceni w popiół. 'Jak z fajki' - pomyślał Andrzej, wyciągając papierosa i odpalając go jedną ręką. Pomny poprzedniej 'przygody, włożył na głowę hełm, idealnie zresztą pasujący do jego bluzy. Niemiecki.
Obracał się wokół, wyglądając jak dziwna, pokraczna fontanna, zraszacz.
Ale ten zraszacz lał tylko smród palonych ciał i chrapliwe jęki Nieumarłych.
I wariacki śmiech Łowcy.
Podróżnik widząc hordę zombie goniącą Kalo i kolejnego nieumarłego, który się odradzał. Tymczasem to do czego szedł zniknęło. Jednak, by uzyskać odpowiedzi trzeba mieć kogo pytać. Chwytając swój karabin wymierzył, rozpoczynając kolejną serię zabijania trupów ( xD ). I nagle dostrzegł ostatniego, idących kawałek za innymi, i wtedy zrozumiał to co stało się z tamtym " czymś ". Wymierzył, jednak nie był w stanie strzelić. Jednak coś go powstrzymało.
[ Przy okazji wolałbym, żebyście mówili ( pisali ) Podróżnik, a nie "ten snajper".
Asru już z daleka zobaczył hordę zombiaków goniącą jakiegoś typa, przyspieszył w biegu przeławdowując glocka i zaczął zaliczać headshota za headshotem
- Kalo k*rwa miękka pało zombiaki się zabija a nie ucieka z nimi, flirtu z tego nie będzie! - krzyknął przebiegając obok Kaloryfera - Biba martwym zombiakiem!
http://ve3dmedia.ign.com/images/04/6...ngFloor-03.jpg
[Wracam, wczoraj już nie siedziałam przy kompie]
Clev miała dość bezsilności w jej nowym mieszkaniu. Pobiegła na cmentarz, tuż przy bramie leżał jakiś pistolet, na szczęście naładowany. Widziała Kalo, Asru i Andrzeja, zobaczyła też nową postać-Podróżnika. Zobaczyła, że Podróżnik z niewiadomych przyczyn wahał się strzelić. Za nim stał zombiak i szykował się do ataku w tył głowy za pomocą rozbitej butelki. Clev, widząc to wycelowała w zombie i oddała strzał. Podróżnik odkręcił się i posłał jej nieme Dziękuję. Ale po chwili podbiegł do niej Kalo i gdyby się nie uchyliła dostałaby końcem karabinu w głowę.
-Co jest?-Clev nie wiedziała o co chodzi. To znaczy, wiedziała, że Avangardowy jej nie lubi, że uważa ją za głupiego byłego wampira. Ale co jeszcze go wkurzało?
Clev nie wiedziała, o dziwnej postaci, która wyglądała jak ona. Nie wiedziała, że marę o jej wyglądzie wyczarowała postać, która dowodziła telepatycznie zombiakami. Bo niby skąd miała to wiedzieć? Zaledwie przed kilkudziesięcioma minutami leżała w szoku na kanapie. Szybko pobiegła do bunkru, krzycząc do innych, aby pobiegli za nią i wytłumaczyli jej o co do cholery chodzi!?
KK oglądał masakrę. Westchnął. To się nigdy nie skończy,
Zgadzam się z tym, nudne się to zaczyna robić.
- O, więc ujawniłaś się, droga Al'L'Katayo.
Faktycznie, cięta riposta.
- Mogę dostać wyjaśnienia od ciebie, autora tego burdelu?
Autora? Wy tu wkroczyliście i zaczęliście rzeź tępych nieumarłych. Postanowiłam się dołączyć i przeprowadzić z wami mały test, a zarazem eksperyment. Blado wypadacie. od kilku godzin biegacie po tym cmentarzu i skrawku lasu,oraz tłuczecie te żałosne zombie.
Andrzej, fan militariów dłubiący saperką w mózgach nieumarłych, ale dostający psychozy w kontakcie z płcią przeciwną. Złotousty i złotozęby Kaloryfer, którego "szarmanckie" teksty budzą we mnie współczucie. Jakiś dres który klnie trzy razy więcej niż strzela, śmiertelnie opanowany snajper wyskakujący z krzaków z tym tandetnym karabinem, dziewczę które desperacko stara się wydawać groźnie. I ty, ekspert od spraw nadprzyrodzonych, w przegniłym ciele zombie. Przekonani o swej chwale. A wśród rzezi nie zauważający, że zombie wciąż nie ubywają.
KK olśniło. Rzeczywiście, coś długo ta walka trwała.
A wręcz przybywaja, z każdą minutą ich furii każdym strzałem. Przyznam, dowodzenie tymi bezmózgami jest interesujące.
Po drugie, nie zauważyliście również, że zakrzywiłam przestrzeń i wciąż biegacie po tym samym skrawku lasu, nie mogąc się z niego wydostać.
Choć transferowałam tu kilku z was, to gwarantuję że sami stąd nie wyjdziecie.
No i po trzecie, prędzej czy później skończy wam się amunicja,
KK był zbity z tropu. Po co Al'L'Kataya, wyższy sukkubus, mu o tym wszystkim mówi?
Widzisz, jestem znacznie bardziej skomplikowaną istotą niż jakiś zaśliniony potwór. A teraz rusz nieumarłą dupę i rób coś.
Głos odleciał, a KK poczuł lodowate zimno. Wstał. Musiał ostrzec resztę. Zauważył biegnącą Clev. Pobiegł w jej stronę. Naturalnie zapomniał, że wciąż jest w ciele nieumarłego.
-Clev, uważaj! - krzyknął Podróżnik widząc nieumarłego za nią.
Jednak jego zdolności go nie zawiodły. Zobaczył kto krył się pod tą postacią. Zobaczył też Clev, która już miała strzelić.
- Nie, zaczekaj! Ty też, KK. Mnie nie oszukasz.
Ale oprócz tego coś jeszcze mu nie pasowało. Coś czego nawet on nie widział. Coś dużo silniejszego, od bezustannych ataków zombie.
- Pokaż się! - krzyknął - Jeśli się nie boisz, pokaż się i walcz!
W tym momencie zaczynał rozumieć : stali się częścią czegoś większego, większego niż wszystko co do tej pory przeżyli. Nawet przeżycia Clev przez te wszystkie lata, nie równały się temu, co miało się wkrótce wydarzyć. Coś złego. Coś niezrozumiałego. Jedno było pewne : dadzą radę, jeśli zaprzestaną walki między sobą.
Po kilkunastu sekundach w miotaczu coś pstryknęło. Raz, drugi, trzeci. Koniec benzyny, a co gorsza - azotu. Miotacz był w tym momencie bezużyteczną kupą żelastwa.
A na Andrzeja parły kolejne legiony Nieumarłych.
-Verdammte scheisse Hunden! - wrzasnął z wściekłością i zaczął strzelać. - Wy cholerni dranie!
Nagle coś łomotnęło go w czaszkę, z impetem.
'No nie, nie, do ciężkiej cholery, nie to.'
Oczywiście znowu jakiś truposz walnął go saperką po łbie. Andrzej jednak, mając twardy hełm od znacznie mniej twardej głowy, odwrócił się na pięcie, wyszarpnął bagnet z pochwy i wbił go w brzuch potwora. Poprawił jeszcze w szyję, po czym silnym kopniakiem odrzucił drania. Odbiegł do bunkra.
Ale pamiętaj... Na świecie wciąż są zastępy wampirów, które obiecały nam pomoc, gdy tylko znajdziemy się w potrzebie. Obudzą się, gdy wezwie ich któryś z Łowców, a wówczas będą mu posłuszne. Nazywają ich Das Letzte Bataillon...
Słowa starca po raz kolejny zagrały mu w głowie. Być może przyszedł czas na broń ostateczną?
Awangardowy pomyślał o tym samym co Andrzej. Uznał, że zombiaki nie dopadną go w miejscu, w którym był. Wyszarpnął bagnet z kieszeni, wyciął w darni pentagram, ustawił w jego rogach zapalone świece i potarł jego wnętrze zakrwawioną ręką. Uklęknął przed znakiem i zaczął cicho bełkotać staroaramejskie słowa ignorując ogłuszające wrzaski nieumarłych. Wnętrze pentagramu zapłonęło błękitnym ogniem, a dookoła rozległ się szum. Wewnątrz mistycznego znaku zaczął wirować kryształowo czysty dym o szafirowej barwie. Spośród płomieni zaczęły wyłaniać się wysokie, smukłe sylwetki ludzkie...
Widząc rytuał Kalo, Podróżnik zrozumiał, że trzeba go osłaniać. Inni byli zajęci, zaś on dla zombie był chwilowo jedynie czymś co czasami się pojawia. Jeden z nieumarłych był niebezpiecznie blisko. Nie mógł popełnić tego błędu co wiele lat temu, gdy podczas podobnej walki stracił przyjaciela. Właściwie nie stracił, a zabił. Tym razem nie zadrży, nie chybi. W głowie usłyszał słowa, które były wymawiane tym samym głosem co wtedy. Jednak ton był zupełnie inny : "Nie wiesz co się za chwilę wydarzy. Nie wiesz przecież, co on zamierza. On chcę pozbyć się zombie, a wszystkich tu obecnych razem z nimi".
- Nie! To przez ciebie wtedy chybiłem. Nie teraz. Odejdź, lub stań do walki twarzą w twarz. Wiesz doskonale, że kiedyś i tak cię dopadnę. Ale zaraz... To ty jesteś źródłem tego co tu się dzieje! Pokaż się!
Jednak nie było czasu. Strzelił. Tym razem się udało, trafił. Rozejrzał się szybko, czy aby nie został wykryty. Nadal był niewidzialnym źródłem pocisków. A mimo wszystko coś go ogłuszyło. Nie był wstanie nic zrobić. Czuł, jakby znikał z tego świata. Znowu.
Andrzej w bunkrze zaczął wlewać z beczki benzynę, dodał azot, w pośpiechu nie mogąc opanować drżenia dłoni i wylewając kilka kropli na podłogę. Kiedy skończył, puknął palcem we beczkę i stwierdził: 'No, to już koniec.', po czym wybiegł.
Zaczął miotać ogniem na prawo i lewo, znów czując to przyjemne gorąco i swąd benzyny. Znów noc wokół niego rozjaśniła się złotym płomieniem, spopielając kolejnych Nieumarłych.
I w tym momencie rozległa się pieśń. Jakaś cudowna pieśń, jakby śpiewał chór w kościele, jakby pieśń zwycięstwa. Pieśń zachodzących bogów.
Łowca przeczuł coś przez skórę i pobiegł na skraj lasu, rozbijając kilku Nieumarłym głowy saperką, przebijając kilku bagnetem, niektórych rozerwał granatami tłuczkami, gdzie klęczał już Kaloryfer. Dobiegł do niego, dysząc ciężko.
-Nie mogłeś się opanować, co? - Andrzej uśmiechnął się z satysfakcją. Stąd mieli dobre pole do obserwacji, a Nieumarli jeszcze tu nie dotarli. To miał być ich ostatni bastion.
I ciągle pieśń rozlegała się nad polami i wzgórzami, na których trwała bitwa. A z ziemi poczęły wychodzić smukłe sylwetki o bladej cerze i jasnych oczach, ubrani w doskonale zachowane mundury III Rzeszy, trzymające w dłoniach broń. Na ich czapkach szczerzyły zęby trupie czaszki, a na kołnierzach błyskały złowieszczo runy SS. Wyłoniły się ich setki, może nawet ponad tysiąc. Tysiąc Nieśmiertelnych.
Ostatni wierny Legion Hitlera.
Nie! Nie mógł zawieść. Ostatnia bitwa, którą toczył w tym miejscu wiele lat temu została przegrana. Legiony umarłych uwięzione pod ziemią, a on wraz z nimi. Garstka ludzi pozostała przy życiu nie dała rady. Spotkało ich to samo co resztę tych tępych istot. Historia zatoczyła koło. Teraz jednak coś się zmieni. Tym razem wygrają. Spodziewał się, że bitwa na cmentarzu to dopiero początek. Zebrał swoje wszystkie siły i wstał. Widząc wszystkich "przybyszów" uśmiechnął się do siebie. Tyle zostało po oddziale, któremu podczas wspomnianej bitwie pomagał. Oni odeszli wcześniej. Poddali się, stali się wolni. Lecz za straszliwą cenę. Jego uśmiech był jednak uśmiechem wariata. Nic go już nie dziwiło. Oprócz źródła tej mocy. Znajdzie je i zniszczy, za wszelką cenę. Nie mógł pozwolić by na Ziemi stało się to samo, co z miejscem, z którego pochodził. Wiedział, że jeśli tym razem znów polegnie, wyląduje na innej planecie, na której znów spędzi mnóstwo lat. Nie chciał tego. Musi zniszczyć to co sam stworzył i odbudować upadłe, z jego winy, cywilizacje.
Nie! Nie mógł zawieźć. Czego nie mogłeś zawieźć i dokąd? :P
---
Kalo i Andrzej patrzyli na tłum wampirów wychodzących z wiru powietrza. Dało się tam spotkać nawet kilkudziesięciu nekromantów i liszów. Ostatnia drużyna Fuhrera parła do przodu, mieląc zombie niczym maszynka do mięsa.
Oj się czepiasz. Wkurzony jestem już wystarczająco mocno. Dobra, tak serio już poprawiłem.
---
Podróżnik obserwował spokojnie przez lunetę tłum wampirów. Niektórych znał bardzo dobrze. W pewnym momencie jeden z nich odłączył się od nich i podszedł do niego. Rozpoznał go z łatwością. Był to Steve, uchodźca z Anglii, który chciał zemścić się na rządzie, za wyrządzoną mu krzywdę. Nienawidzili się od zawsze. Jednak teraz musieli połączyć siły, by razem zwyciężyć. Jednak nie mieli zamiaru sobie zaufać.
[Widzę że wywołałem mały przełom. ;p BTW, zarąbisty pomysł z tym legionem Hitlera]
KK pojawił się obok Andrzeja i Awangardowego. Pokrótce zdążył im opowiedzieć sytuację.
Zatkało go, gdy ujrzał Legion Hitlera.
Widzę, że coś was ruszyło. Robi się interesująco. Chociaż, czy uważasz że ratowanie się stadem splugawionych nazistowskich trupów jest honorowe?
- Cel uświęca środki.- odparł
Brzmiało to świetnie. Ale wcale tak nie uważał.
Zombie padali masowo pod ciosami Legionu. Ale odradzali się ponownie. Z drugiej strony, SS-mani również się regenerowali. Trwał permanentny impas.
Nieskończona bitwa, dwie pożerające się bestie i składające ponownie. Czyż to nie fascynujące? Mam jeszcze kilka asów w rękawie, mój miły przyjacielu.
- To się nie skończy!- KK próbował przekrzyczeć wrzawę bitewną- i zombie, i Legion się odradzają!
Myśl intensywnie, myśl. Przypomniał sobie.
Hordę animowanych zewnętrznie zombie nie można pokonać konwencjonalnie, nawzajem używają wyssanych sił witalnych aby się wskrzeszać.
Jedynym fizycznym sposobem, jest zabicie ich wszystkich w dokładnie tym samym momencie.
Oczywiście, nie można liczyć na to, że wszyscy SS-mani zatłuką wszystkich zombie w tej samej chwili.
- Macie tu jakieś ładunki wybuchowe? Musimy wysadzić wszystkich naraz!
[Zakładając że znajdziemy ładunki, nie kończmy całej rozprawy jednym postem "i odpalili ładunki" niech będzie nieco dłużej i trudniej ;)
[uwaga: ten post nie ma sensu pod względem chemicznym]
- Coś się znajdzie, ale... ciężko będzie. Musielibyśmy jakoś wzmocnić ich siłę uderzenia - Awangardowy zaczął przegrzebywać przepastną czeluść wojskowego plecaka z mnóstwem naszywek i ozdób. Wreszcie znalazł to, czego potrzebował - kilka walcowatych ładunków i krótkofalówkę.
- Macie jakiś pomysł? Może spróbować przeprowadzić jakąś reakcję chemiczną albo coś...
Przez chwilę wszyscy zastanawiali się, po czym Andrzej przerwał ciszę.
- Mam! - krzyknął, po czym wyjął z kieszeni coś małego i niepozornego.
- Co to jest? Tym chcesz wykończyć hordę zombie?
- Pff... Człowieku, patrz i ucz się. - Andrzej zaczął szybkimi ruchami rozmontowywać osłony.
- Co to jest? - powtórzył Kaloryfer.
- Stężony kwas fluoroantymonowy. Teraz uważajcie...
Zawartość flakonika wylał do wielkiej butli wyjętej z worka podróżniczego po czym dokładnie wymieszał zawartość. Wrzucił do środka ładunki i zakręcił wieko. KK i Awangardowy zaczęli się domyślać, o co chodzi.
- Chcesz je jednocześnie spalić i roztopić... i rozerwać na kawałki. Zue. Tylko teraz trzeba ewakuować wampiry i dotrzeć tam z tą butlą, geniuszu.
Clev przyglądała się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. Oczywiście, słyszała od innych wampirów, o tym, że Hitler stworzył armię, która miała mu pomóc w ostatniej, decydującej bitwie. Nigdy nie myślała, że to prawda. Słyszała, że Hitler był szaleńcem, ale nie aż takim, żeby tworzyć tysięczną armię zombi. Co chwila odtrącała coraz to więcej nieumarłych, walczyła jak w amoku, nie wiedząc co robi i jak. Jakby ktoś nią sterował. Bo faktycznie prawie tak było.
Próbujesz swoich sił, co Clev? Jesteś za słaba, po co stawałaś się znowu człowiekiem? Nie wolałabyś być nieśmiertelnym wampirkiem, pijącym krzepiącą krew? Ale nie, ty zawsze byłaś inna, nie potrafiłaś się przystosować. Nigdy tak naprawdę nie poznałaś smaku miłości, zawsze to był tylko zew nowej ofiary, nowej krwi. Próbujesz być dzielna, chcesz im zaimponować, że niby jesteś taka silna? Nie jesteś silna. Już nie. Daj sobie spokój, nie walcz z samą sobą. To bezsensowne.
-A właśnie, że powalczę! Będę walczyć z całych sił! Nikt mi nie przeszkodzi-z jej ust słowa ciekły jak spomiędzy kłów żmii. Rzuciła się z krzykiem na zombie, z chłopcy popatrzyli na nią z niedowierzaniem. "Jeszcze im pokażę!"-myślała Clev-"Zobaczą, że nie jestem głupią dziewuchą z lakierem do paznokci i lakierem w głowie, jeszcze im pokaże, że potrafi walczyć, staczam przecież najcięższą walkę, walkę z sobą samą"...