Archiwum
- LATANIE W KATARZE
- Twórczość KK (niezwykle komercyjna i chałowa)
- Fantastic - Ósmy kontynent - Literacka twórczość
- Radosna twórczość na Otrycie ;)
- Dobż... Moja twórczość :D
- Moja twórczość
- Twórczość Dominiki
- Twórczość luka
- MSI wciska podstarzaĹe wnÄtrze i stacjonarny system do tabletu
- Nowa funkcja telefonu iPhone 4 - samospalenie
- DJ Hero 2 oficjalnie zapowiedziany
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- scorpio2000.keep.pl
Cytat
Długie szaty krępują ciało, a bogactwa duszę. Sokrates
I byłem królem. Lecz sen przepadł rankiem. William Szekspir (właść. William Shakespeare, 1564 - 1616)
Dalsza krewna: Czy śmierć to krewna? - życia pytasz się kochanie, tak krewna, ale dalsza, już na ostatnim planie. Sztaudynger Jan
Dla aktywnego człowieka świat jest tym, czym powinien być, to znaczy pełen przeciwności. Luc de Clapiers de Vauvenargues (1715 - 1747)
A ludzie rzekną, że nieba szaleją, a nieba rzekną: że przyszedł dzień Wiary. Cyprian Kamil Norwid (1821-1883)
aaaaLATANIE W KATARZEaaaa
Tym razem zapodam coś dłuższego (ponad 2,6 tys, słów:P), więc sie przygotujcie ;) Polecam wszystko na jeden raz połknąć, bo fabuła jest trochę pokręcona.Z góry uprzedzam, że język jest uwspółcześniony, czasami nawet za bardzo (:cuack:)
Magda i Andrzej pod osłoną nocy wspinali się po bluszczu wiodącym do komnaty królewskiej. Jędrek często zabierał ukochaną na podobne wyprawy. Jako miejski kat miał dostęp do wielu tajnych informacji, które w swój sposób wykorzystywał. Łamał jednocześnie dane królowi Zygmuntowi Augustowi albo burmistrzowi Sosence słowo zachowania tajemnicy. Wiedział jak zbliżyć się do zamku niezauważonym albo potajemnie wyjść (czy, jak w tym przypadku – wejść) z komnaty królewskiej. Andrzej nie był bandytą. W żadnej ze swoich nocnych akcji nie zranił nikogo ani nie zabił. Co zrabował bądź zniszczył – odkupywał albo oddawał. Zyskał dzięki temu (nieświadomie) sławę pierwszego i jedynego detektywa w mieście oraz (świadomie) łaskę i przyjaźń króla. Nie cierpiał więc biedy i był zabezpieczony na przyszłość.
Tym razem Andrzej wybrał ambitniejsze niż zwykle zadanie. Postanowił skraść klejnoty koronne. Nie było to proste. Wiedział jedynie, że wbrew tego, co oficjalnie „wiadomo” są one przechowywane w komnacie króla a nie w skarbcu. „I tak nikt się nie dostanie do zamku. Moje straże patrolują prawie każdy kawałek ziemi dookoła” powiedział niedawno w karczmie (z niewielką pomocą wina) Zygmunt August. Być może nie pamiętał, że dwadzieścia minut wcześniej tłumaczył Andrzejowi jak dostać się do zamku niezauważonym przez straż. Kat postarał się, aby król nie pamiętał rozmowy. Kiedy pół godziny później pozostawił go w prawie pustej karczmie (dawszy wcześniej osłupionemu właścicielowi dukata napiwku i podziękowawszy z góry za zachowanie wszystkiego w tajemnicy) nie miał wątpliwości, że tak się stanie. Po krótkich przygotowaniach przystąpił do akcji, jak zwykle z Magdą. Ukochani nie mogli się spotykać poza tymi nocnymi wypadami. Ściśle mówiąc, w ogóle nie mogli się spotykać. Ojciec Magdy – niezbyt bogaty mieszczanin – nie pozwolił córce wychodzić za bezrobotnego (oficjalnie Andrzej nie miał pracy). Na nic zdały się tłumaczenia, że dostaje on od króla wysokie nagrody. Staruszek uważał, że włóczęgi nie zapewnią mu dobrej przyszłości.
A Magda kochała te włóczęgi. Zresztą podczas jednej z nich poznała Andrzeja. Od tej pory ukochany zawsze zabierał ją ze sobą. Był to jedyny sposób, żeby mogli się spotykać.
Okno komnaty królewskiej było, jak zwykle w ciepłe, letnie noce, otwarte. Andrzej pchnął je. Po cichu wszedł do środka i pomógł wejść Magdzie. Nigdy wcześniej tu nie był. Komnata była duża. Znacznie większa niż się spodziewał. Na łożu spał Zygmunt August.
- Wyjdź za drzwi – polecił Andrzej. – Jeśli ktoś się będzie zbliżał, powiedz mi. Ja poszukam korony.
Dziewczyna wymknęła się na korytarz. Kat przeszukiwał pomieszczenie. Klejnotów nigdzie nie było. Zaczął się zastanawiać czy król mówił prawdę (czego uniknięcie po dwunastu kieliszkach zacnego Węgrzyna nie jest sprawą łatwą). Jego rozmyślania przerwała Magda, która weszła do komnaty.
- Ktoś idzie – powiedziała, po czym weszła pod królewskie łoże. – Schowaj się gdzieś.
Nie zdążył. Drzwi powoli się otwierały.
- Jesteś pewien, że ktoś tu był? – zapytał jakiś głos. – Ja nikogo nie widziałem.
- Boś ślepy – odrzekł drugi głos. – Jestem pewien, że drzwi się zamykały.
Do pomieszczenia weszli strażnicy. Wzrok jednego z nich spotkał się z wzrokiem Andrzeja.
- Łowmordę. To włamywacz. Bierzmy go.
Andrzej ściągnął ze ściany wielką, ozdobną tarczę z królewskim herbem. Jako kat umiał sprawnie posługiwać się ciężką bronią.
A tarcza była spora. Nic za nią nie widział, więc siekł na ślepo. Celowo ustawił się tak, aby zasłonić się przed Zygmuntem Augustem, który oczywiście się obudził.
- Niech wasza wysokość się nie rusza – krzyknął żołnierz – zaraz obezwładnimy naparstki…
Nie skończył. Bo Andrzej przyłożył mu tarczą w głowę. Stalowy hełm ochronił go przed śmiercią, ale i tak stracił przytomność.
Drugi strażnik nie miał szans walcząc w pojedynkę. Nie mógł nawet atakować. Cofał się przed napastnikiem, który z całych sił wywijał olbrzymią tarczą.
Zygmunt August nie mógł na to dłużej patrzeć. Wstał z łóżka, podniósł miecz leżącego żołnierza i natarł na Andrzeja. Obaj napastnicy starali się atakować z dwóch przeciwnych stron, ale zręczny kat bez trudu ustawił ich tak, jak chciał. Starał się nie zrobić nikomu krzywdy, zwłaszcza królowi, ale nie widząc nic przed sobą było to trudne.
Magda, niezauważona przez zajętych walką mężczyzn, wyszła po cichu z ukrycia. Podstawiła nogę cofającemu się żołnierzowi, który padł jak długi.
- Wyjdź przez okno – polecił Andrzej, próbując się zmienić głos, co zabrzmiało bardzo nienaturalnie. – Zaraz do ciebie dołączę.
Dziewczyna, starając się nie patrzeć w dół wychodziła na zewnątrz, kiedy powalony przez nią żołnierz wstał i przyciągnął ją ku sobie. Drugą ręką podniósł miecz i przyłożył go Andrzejowi do pleców.
- Koniec zabawy – wysapał. – Puść tę tarczę.
Kat wykonał polecenie i pochylił głowę, żeby król nie zobaczył jego twarzy. Żołnierz przyciągnął go do siebie i rzekł:
- Hehe…To teraz sobie posiedzicie w lochu. Do soboty.
Kierowany instynktem Andrzej wyrwał się, wyszedł przez okno i jak najszybciej zszedł po bluszczu na ziemię. Biegł. Nie zastanawiał się dokąd, byle do przodu. Jako kat wiedział, co dzieje się z ludźmi wziętymi do lochu. Miał tylko trzy dni na uratowanie ukochanej.
***
Następnej nocy Andrzej miał już plan. A przynajmniej jego zarys. Zastanawiał się, co zrobił ojciec Magdy. Pewne jest, że zgłosił zaginięcie, może porwanie. Tylko czy dowiedział się, że jego córka została aresztowana? Wtedy całe podejrzenie spadłoby na Andrzeja. Ale stary nie miałby dowodów. Oczywiście jeśli Magda nic nie powie. Ale nie było czasu na takie rozważania. Teraz sprawą priorytetową jest uwolnienie jej. Co tydzień w sobotę, w południe na rynku kat dokonywał egzekucji na aresztowanych w ciągu całego tygodnia. Rzadko kiedy zdarzała się jednak kara śmierci. Zazwyczaj przestępcom należało się jedynie kilka(naście) batów przy pręgierzu.
Andrzej zastanawiał się co by było gdyby nie stawił się. Czy egzekucji dokonałby ktoś inny czy przeniesiona by ją? W każdym razie nieprzyjście byłoby zbyt podejrzane. A odbicie więźnia z lochów to trudne i ryzykowne przedsięwzięcie. Pozostawało jedynie uratowanie Magdy podczas egzekucji. W pojedynkę nie jest to możliwe.
Kiedy Andrzej był dzieckiem, był świadkiem podobnej próby. Przekupiony przez dwóch mężczyzn kat pomógł uwolnić im wspólnika. A przynajmniej spróbował. Zginęli wszyscy trzech mężczyźni, kat, dwóch żołnierzy oraz cywil. Od tamtej pory nikt nie próbował uwolnić żadnego skazańca.
Andrzej szedł przez krakowskie ulice. Dotarł już prawie do celu. Ludzie, których szukał mieszkali na poddaszu opuszczonej kamienicy na ulicy Floriańskiej. Poznał ich podczas którejś ze swoich nocnych wypraw. Nie była to chwalebna znajomość.
W końcu wszedł na schody i poszedł na samą górę. Pchnął drzwi. W jego kierunku nagle skierowało się kilka kusz i sztyletów.
- A, to ty, Jędruś – powiedział zarośnięty, szczerbaty grubas z przepaską na jednym oku – czyżbyś miał dla nas jakieś zadanie? A może przyszedłeś odwiedzić starych przyjaciół?
- Raczej to pierwsze.
- Chodź do środka. Czuj się jak u siebie.
- Eee… wolałbym nie – rzekł z obrzydzeniem Andrzej, omijając coś, co podejrzanie przypominało rozłożonego w połowie kota. – Nie zabawię tu długo, Kotowski. Btw, czy to coś – wskazał na ścierwo – nie leżało tu aby, kiedy byłem u ciebie ostatnim razem?
- Mów lepiej, czego od nas chcesz – zmienił temat Kotowski.
- Tym razem mam dla was grubszą robotę.
- Zrobimy co chcesz. Ale znasz cennik. – grubas wyszczerzył paskudne, częściowe uzębienie. – No i musisz dołożyć trochę za to – wskazał swoje oko, a raczej jego brak.
- Nie jestem firmą ubezpieczeniową. Nikt ci nie kazał pokazywać wała temu kusznikowi.
- No co, musiałem. Nie codziennie kradnie się klucze do lochów.
- Klucze kradłem ja. Waszym zadaniem było tylko odwrócenie uwagi paru żołnierzy. Ale do rzeczy, Kotowski. Twoja wesołą kompania ma pojawić się na sobotniej egzekucji i uwolnić pewnego więźnia. Konkretnie Magdę, znacie ją.
- Co za to dostaniemy?
- Znasz przecież cennik: grubsza akcja – dziesięć dukatów i kolejka „ U Etyla”, mała akcja – pięć dukatów, spranie studenta – darmocha. Ale jeśli ktoś się dowie, że jestem w to zamieszany albo Magdzie coś się stanie, nie dostaniecie ani grosza!
- Ani kropeleczki? – zapytał mały chudzielec, Benek Rogacz, wlewając w siebie bliżej nieokreśloną ciecz.
- Co najwyżej w dupę.
- A jeśli to my poniesiemy straty? – Kotowski niby niechcący wskazał swoje brak oka.
- Jesteście płatnymi mordercami. Nie poradzicie sobie z tak prostym zadaniem?
- Dobra, weźmiemy za siebie odpowiedzialność. Ale nie gwarantuję, że na nam się uda.
- Kat będzie po waszej stronie. Przekupiłem go. Mnie niestety tam nie będzie. Wolę mieć alibi. Dobra, ja idę. Kiedy tu przyjdę w piątek wieczorem, macie mieć gotowy plan.
- A na co ci on? Nie bój, żaby, dostaniesz dziewkę w jednej postaci. Przynajmniej.
- Chcę wiedzieć jak zamierzacie poradzić sobie z tą misją.
- Dobra, wpadnij w piątek. A teraz, Nara. Dobry plan wymaga dobrego przygotowania.
***
Andrzej szedł do ratusza. A konkretnie do lochów znajdujących się pod nim. Niósł koszyk z jedzeniem dla Magdy. Po skontrolowaniu przez strażnika wszedł do podziemi. Śmierdziało tam gorzej niż u Kotowskiego. Współczuł Magdzie, która siedziała ta prawie dwa dni. Przechadzając się długim korytarzem szukał celi ukochanej. Gdy zobaczył wyczyny pięciu lokatorów w jednej z cel, natychmiast odwrócił wzrok. Inni więźniowie, którzy widocznie byli tu dłużej i szczury zdążyły im zbrzydnąć, wyciągali chciwie ręce w kierunku przysmaków niesionych przez Andrzeja. W końcu mężczyzna odnalazł Magdę.
- Jędruś! – krzyknęła, kiedy go zobaczyła.
Po przywitaniu, Andrzej powiedział:
- Tu masz żarcie. Starczy ci do soboty.
Podał Magdzie chleb oraz butelkę wina i kontynuował.
- Uwolnię cię w sobotę razem z paroma…znajomymi.
- Dzieki, Je (chrup, mlask) dru. Ale na eze (gryz, chlip) usjach zawsze jest dużo żołnierzy.
- Uda mi się. Znasz bandę Kotowskiego? Razem z nimi cię uwolnię. Chyba. W każdym razie muszę już iść. Masz tu jeszcze trochę żarcia. Tylko nie upij się tym winem, bo w sobotę masz być gotowa do ucieczki. Aha, jeszcze jedno. Czy twój ojciec o wszystkim wie?
- Tak, był tu wczoraj. Chyba zdążył się już z tym pogodzić.
***
W sobotę o 11.50 na rynku zebrał się już niemały tłum. Kat z czerwonym kapturem, dzierżący długi bicz, stał przy pręgierzu. Co chwilę dochodzili kolejni ludzie. W końcu przyszedł sam burmistrz Sosenka. Wokół pręgierza stało dziesięciu żołnierzy z halabardami. Dwóch z nich – Kotowski i łysy mięśniak Karteczka – należało do bandy. Zgodnie z planem wcześniej wkradli się do garnizonu i przebrali za strażników. Dwóch innych, jak mówił wczoraj Kotowski, weszło parę godzin wcześniej, kiedy nie było na rynku dużego ruchu, na Sukiennice. Mieli osłaniać kompanów z góry za pomocą kusz. Najmniejszy z bandy, Benek Rogacz, schowany pod wielkim płaszczem Kotowskiego, miał przejąć Magdę.
Do pręgierza podeszło dwóch kolejnych żołnierzy. Nieśli ledwie trzymającego się na nogach więźnia i rzucili go pod nogi kata. Ten przykuł chudzielca do pręgierza. Następnie burmistrz odczytał wyrok. Andrzej nie mógł się na niczym skupić. Nie ufał do końca bandzie Kotowskiego. Wiedział, że jeśli w grę wchodzi zarobek, zrobią wszystko, ale żołnierzy było dużo, a przeciw nim będzie walczyć tylko pięciu ludzi. Kat dopiero pod wpływem krzyku tłumu wyrwał się z marazmu. Wziął zamach. Bicz świsnął i cicho mlasnął, ale na plecach skazańca nie pojawiła się krwawa pręga.
- Mocniej go – wrzasnęła jakaś kobieta. – Ten chuligan zdemolował mi cały stragan.
Andrzej otrząsnął się. Wziął kolejny zamach. Tym razem chudzielec zaskomlał z bólu, a na jego ciało wystąpiła krew. Kat uderzył ponownie. Chciał jak najszybciej wykończyć skazańca, bo nie usłyszał nawet na ile batów został skazany. Po dwóch kolejnych razach biedak stracił przytomność. Andrzej dobił go jeszcze jednym uderzeniem. Następnie odpiął zakrwawionego chudzielca i wrzucił go na przygotowany wcześniej wóz, którym co tydzień transportuje się straconych i zachłostanych biczem skazańców.
W ciągu kilku następnych minut, które dla kata trwały wieczność, pod pręgierz przyprowadzono dwóch kolejnych ludzi. Jeden z nich padł w połowie wykonywania wyroku, ale drugi wytrzymał swoje dziesięć batów.
Andrzej coraz bardziej obawiał się wyniku operacji, zwłaszcza, że przy pręgierzu stało już czternastu żołnierzy (nie licząc Kotowskiego i Karteczki). Był pewien, że przynajmniej jeden z nich zginie. Nagle Andrzejowi żołądek podjechał do gardła. Z ratusza wyszło dwóch halabardników niosących pod ramię Magdę. Kat dla pewności spojrzał w kierunku Sukiennic. Ludzie Kotowskiego, którzy już zakładali bełty nie zauważyli spojrzenia. Przeszukał wzrokiem tłum. Odnalazł Benka Rogacza. Przepychał się on bliżej pręgierza. W końcu Magdę doprowadzono. Za nią i jej obstawą szło jeszcze dwóch żołnierzy. Jeden z nich niósł szafot, a drugi topór. Łącznie halabardników było osiemnastu.
Koło pręgierza ustawiono szafot. Kat wyrwał żołnierzowi Magdę i poprowadził ją na niego.
- Uwolnimy cię – szepnął. – Jest tu cała banda Kotowskiego. Zrobimy zamieszanie, a tym czasie Benek Rogacz cię stąd zabierze. Potem, jak tylko będę mógł, wezmę cię od niego.
Dziewczyna tylko westchnęła.
Andrzej ustawił ją na szafocie. Burmistrz odczytał wyrok. Kat powoli uniósł topór. Kotowski obrócił się w jego kierunku. Ich spojrzenia spotkały się. Andrzej kiwnął głową.
Kotowski dobył miecza. Jego kompan zrobił to samo. Klingi błysnęły i dwaj halabardnicy przewrócili się, jęcząc.
- Co tu się…? – krzyknął jakiś inny żołnierz, ale nie do kończył zdania bo dostał pod żebro od Karteczki.
- Sabotażyści! – wrzasnął ktoś inny. – Brać ich!
Kilkunastu żołnierzy rzuciło się na przebierańców. Ci z trudem odpierali ataki. Andrzej, wywijając olbrzymim toporem, skoczył między halabardników.
- To zdrada! – ryknął burmistrz. – Ludzie, pomóżcie.
Część tłumu ruszyła do przodu. Pozostali cofnęli się lub uciekli.
- Cofnąć się, a nikomu nic się nie stanie. – krzyknął Andrzej.
Większość obywateli zdała sobie sprawę z tego, że bez broni nic nie wskóra.
Kat wrócił w centrum walki. Momentalnie otoczyło go z trzech stron trzech halabardników, którzy skierowali ku niemu piki. Nagle dwóch z nich przewróciło się. W ich głowach tkwiły bełty. Trzeciego dobił kat.
Andrzej rozejrzał się. Magdy nie było. Rogacz widocznie już ją zabrał. Kotowski i Karteczka nadal walczyli. Ten pierwszy był ranny w nogę. Z trudem stał. Miał do tego ograniczone pole widzenia. Jego kompan radził sobie lepiej. Ale nie walczył mieczem. Wywijał energicznie swoją ulubioną bronią – drewnianą pałą. Promienie słoneczne migotały w jego spoconej, starannie ogolonej łysinie. Walił we wrogów nie przejmując się tym, że koło ucha świstały mu miecze. Andrzej ruszył w kierunku ulicy Floriańskiej, gdzie miał odebrać ukochaną. Ale jego oczom ukazał się niespodziewany widok. Benek, trzymając Magdę, która ledwo za nim nadążała, biegł w kierunku rynku. Sto metrów za nim pędzili trzej halabardnicy. Andrzej rozglądnął się dookoła. Prawie z każdej ulicy biegło kilku żołnierzy. Ktoś musiał zwołać posiłki.
Nagle kat ujrzał cień nad sobą. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że jeden z żołnierzy leży za nim. W plecach miał bełt.
W końcu pod pręgierz dobiegł Rogacz z Magdą.
- P-panie kacie – chudzielec trząsł się nerwów. – Tam są ż-żołnierze. C-co mam z-zrobić?
- Daj mi ją. A wy – rzekł do Kotowskiego i Karteczki, którzy powybijali już wszystkich wrogów. – osłaniajcie nas przed tymi wszystkimi żołnierzami.
Ze wszystkich stron nadbiegali halabardnicy. Byli coraz bliżej.
- O, sprzedajna dziewka – jęknął Karteczka. – Ale dostaniemy wpierdól.
Andrzej wziął Magdę na plecy. Wzniósł topór oraz okrzyk bojowy i ruszył w kierunku ulicy Floriańskiej. Dwoma machnięciami powalił trzech żołnierzy i ruszył do przodu. Kotowski, Karteczka i Rogacz ruszyli za nim, w nadziei, że uda im się bezpiecznie dotrzeć do kryjówki.
- Walczcie z nimi! – ryknął Andrzej. – Kusznicy zaraz stracą zasięg. – Sam wyrzucił swój topór. Nagle usłyszał dźwięk skrzyżowanych kling. Obejrzał się za siebie. Który niezdarnie próbował zatamować krew podartą koszulą i Karteczka bili się z żołnierzami. Rogacz nie miał broni. Próbował uciec ale dosięgło go ostrze halabardy. Przewrócił się krwawiąc i drąc ryja w niebogłosy. Żołnierze odrzucili piki i walczyli na miecze. Byli zdziesiątkowani przez kuszników, ale i tak mieli znaczną przewagę liczebną. Nagle jeden z wrogich mieczy błysnął Karteczce koło szyi. W sekundę później jego zakrwawiona, łysa głowa turlikała się po bruku. Gdy Kotowski to zobaczył, odrzucił miecz i na czworakach dotarł do drzwi swojej kamienicy. Nie zdążył nawet dosięgnąć klamki – przewrócił się bezwładnie a jego krew popłynęła rynsztokiem.
Andrzej z Magdą na plecach, ruszył do przodu. Cały pościg skoncentrował się na nim. Biegł oraz wolniej, ale do bramy zostało już tylko parę metrów.
W końcu dotarł do końca ulicy. Brama była pusta, ponieważ wszyscy żołnierze pobiegli na rynek. Zrzucił Magdę i dorwał się do kabestanu. Zaczął kręcić. Brama powoli się otwierała. Andrzej poczuł przeszywający ból w lewej ręce. W zakrwawionym ramieniu odnalazł bełt. Nie tracąc czasu na wyciąganie go, kręcił dalej. Krata, opuszczona dziś wyjątkowo z oczywistego powodu, powoli się unosiła. Andrzej otrzymał kolejny bełt. Tym razem pod żebra. Żołnierze byli trzy metry od niego.
Kat wypchnął Magdę na zewnątrz.
- Uciekaj. – wydyszał, ale z jego usta wyszło więcej krwi niż powietrza. – Już mi nie pomo… khy, khyuuuueee…
Zaczął wymiotować krwią. Stawiał beznadziejny opór, tylko po to, aby Magda miała więcej czasu na ucieczkę.
Andrzej już jej nie zobaczył. Leżał martwy i broczył ostatnimi kroplami krwi.
Jakby były jakieś błędy, ew. ślady roboczych zapisków, to sorry nie chce mi się tego już sprawdzać :D
Hmmm... Niezłe, ale krótkie. Do tego wyrażenia w stylu "btw"? Dżizz! :o
Na "+" są natomiast smaczki nie do wyłapania przez osobę nie z naszej szkoły... Resztki kota i Kotowski... Karteczka jako łysy paker? Kuffa :lol: Zaplułem monitor, spadłem z krzesła, boli mnie brzuch od śmiechu :D :lol:
Jest git, ogółem.
Czytałem od eee 2/3 do końca. Some kind of joke? :) Wzniósł topór i okrzyk... scena walki zakrawa na jakąś ja wiem... groteskę. Może nie wczułem się w klimat, ale te odlatujące głowy karteczek jakoś mną nie wstrząsnęły :) Spoko, tak na luzie...;)
Wiesz, ja tego opowiadania nie brałem na serio. Po prostu chciałem zabić czas w ferie (troszku się przedłużyło bo trzeba było przepisać:P) Wiem, że nie jest to majstersztyk a scena walki może się wydawać groteskowa, ale co tam...;) Jak zauważył Kaloryfer są pewne żarty/aluzje, które zwykłym śmiertelnikom wydają sie nie śmieszne a może nawet żałosne, ale pisałem to opowiadanie głównie dla siebie, więc mogłem sobie na nie pozwolić. Chciałem dać jeszcze kolegów wujka, ale byście uznali mnie za totalnego idiotę (niedługo się dowiecie co to za koledzy wujka; avangardo - milcz:)).
Hmmm... Gdyby tak nazwać tę bandę Kolegami Wujka, mm... Albo Słudzy Ciemności :D
Będę milczał jak grób :P
...
...
...
Ym, opera mydlana? Ym, to jest dziwne. Skutki spożywania herbaty z nad ilością cukru, Patryx. Ogranicz solone potrawy na noc, bo tak to się zaczyna... Najpierw rozwija się wyobraźnia, a potem widzisz tańczące w rytm salsy kapibary. :D
Pominę fakt, że za Zygmunta Augusta nikt nie powiedziałby 'btw', 'łowmordę' i 'wpierdol', nie było wtedy nazwisk typu Kotowski, bo domyślam się, że to po prostu dla jaj, ale inne błędy sobie powypisuję (chronologicznie do występowania w tekście).
'A' zamiast 'o'. Po 'inny' przecinek.
Dziwny szyk, lepiej byłoby: '(...)egzekucji, co w pojedynkę nie jest możliwe'
Double 'był'. Lepiej brzmi: 'Andrzej jako dziecko był świadkiem podobnej próby'
Raczej: 'trzej mężczyźni'.
Hmm... Ja bym dała 'przy ulicy'.
Rozumiem, że nie miał oka, ale to 'swoje brak oka' jest mocno niepoprawnym stwierdzeniem. 'Swój brak oka' zresztą też by nim był, więc ogólnie jakieś to pokitracone. Na brakujące oko w sumie również nie mógł wskazać, bo go przecież nie było, więc ja bym to ujęła tak: 'wskazał na fragment swojej twarzy, gdzie teoretycznie powinno znajdować się oko'. Albo coś takiego, w każdym razie nie 'swoje brak oka'.
Coś mi się wydaje, że w dialogu coś się pokręciło - ta wypowiedź fioletowym kolorem powinna być od następnego myślnika.
'M' zgubiłeś.
Powtórzenie. Zmieniłabym to na: 'Jeden z nich niósł topór, a drugi szafot, który później ustawiono koło pręgierza. Łącznie halabardników było osiemnastu.'
Zgubiłeś 'w' - 'a w tym czasie'. Albo: 'a tym czasem'
__________________
Podsumowując - szkoda, że nie rozumiem aluzji dla Kaloryfera i Ciebie nie mających tajemnic, to minusik, tak ogólnie jest całkiem ok, mocno to nierealistyczne, ale ciekawe. ;)
[QUOTE=Klaudia xd.;57175]
Ym, opera mydlana? Ym, to jest dziwne. Skutki spożywania herbaty z nad ilością cukru, Patryx. Ogranicz solone potrawy na noc, bo tak to się zaczyna... Najpierw rozwija się wyobraźnia, a potem widzisz tańczące w rytm salsy kapibary. :D
:lol: Masz jakieś doświadczenia? :D
Pominę fakt, że za Zygmunta Augusta nikt nie powiedziałby 'btw', 'łowmordę' i 'wpierdol', nie było wtedy nazwisk typu Kotowski, bo domyślam się, że to po prostu dla jaj, ale inne błędy sobie powypisuję (chronologicznie do występowania w tekście). Nazwiska dla jaj, potem wytłumaczę. Ostrzegał, że język uwspółcześniony... :P
__________________
Podsumowując - szkoda, że nie rozumiem aluzji dla Kaloryfera i Ciebie nie mających tajemnic, to minusik, tak ogólnie jest całkiem ok, mocno to nierealistyczne, ale ciekawe. ;) Po prostu mamy kolegę Kotowskiego w szkole... metal, szatan, krążą historie o kotach (:o)... Mmm? :D Jest też koleś o ksywie Karteczka, który bynajmniej nie jest łysym pakerem :lol:
Rzeczywiście, jest pełno drobnych błędzików, które obiecuję poprawić w drugim wydaniu :lol:. Chyba byłoby lepiej gdybym to przeczytał drugi raz.
Zwroty typu btw. jak już wytłumaczył Kalo są specjalne. Tak samo "brak oka".
Niedługo dowiecie się czym są owi koledzy wujka...a Kotowski...jego trzeba poznać :lol:
No to jedziemy:
-Najpierw piszesz, że główny bohatyrz jest bezrobotny, a potem, że jest katem. Bezrobotny kat nie miał szansy istnieć, bo katów wiecznie był deficyt.
-Między aresztowaniem kogoś a ścięciem był jeszcze etap procesu.
-Halabardnicy nie mogli wyciągnąć pik, bo byli uzbrojeni w halabardy. Pika ma 4-5 metrów i służy do walki z kawalerią.
-Istnienie pustej kamienicy, w której ot, tak gnieździ się banda rzezimieszków na głównej, najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta, i to miasta o maksymalnie zagęszczonej w obrębie murów zabudowie jest raczej mało prawdopodobne.
-Klejnoty koronacyjne nie mogły być przechowywane w komnacie króla, musiały być w skarbcu - bo nie były własnością króla, tylko państwa. Skarbiec był właściwie niemożliwy do okradzenia bez wysadzania murów - mieścił się w wieży z małymi okienkami, a wrota były zamknięte na kilka zamków, klucz do każdego miał kto inny.
-Ścinano w innym miejscu niż biczowano, w Krakowie pręgierz był niedaleko kościoła Mariackiego, szafot przy ratuszu - jakieś 150 metrów różnicy.
-W XVI wieku nie można było sobie ot, tak pobiec żwawo spod ratusza do Floriańskiej, Rynek był szczelnie zastawiony kramami i straganami, stało na nim też sporo większych budowli.
-Król tak po prostu, ot, poszedł otwarcie do karczmy? Jan Olbracht chodził incognito, ale sytuacja jest jednak trochę przegięta.
-A główny bohatyrz wziął na włam do zamku, niechby i tylko sportowy, swoją dziewczynę? Nie wiedział, że to obraza majestatu i ścięcie bez zbędnych pytań? To jest ta wielka miłość?
-a jak już wziął - ot tak sobie, bez problemu, sforsowali najpierw fortyfikacje miasta, potem fosę, a potem fortyfikacje zamku? Zapomniałeś dodać, że byli ludźmi-pająkami? Bo tu naprawdę niespecjalnie mógł istnieć jakiś sposób, co to go król zdradził.
-mechanizm unoszący bronę bramy nie mieścił się ot, przy ulicy, tylko na górze, wewnątrz budynku. strażnicy nie mogli jej opuścić - bramy Floriańskiej strzegła straż rekrutowana z cechu kuśnierzy, nijak nie związana ze strażą miejską - więc gonienie zbiega to nie była ich parafia.
-spod szafotu do bramy Floriańskiej będzie z pół kilometra, były te wspomniane kramy, a poza tym 25-tysieczne miasto, plus studenci, plus przyjezdni, stłoczone na 60 hektarach musiało generować nielichy tłum. Nie ma szans, zeby tak sobie w tym biegli, od razu musieliby kluczyć i się przedzierać, straż by ich dogoniła raz-dwa.
-na Wawelu były takie okna, ze ich się nie otwierało, i miały tak ułożone szprosy, ze raczej ciężko byłoby się przecisnąć.
-już mi się nie chce dalej.
Poza tym o protodetektywie w służbie Zygmunta Augusta jest przyzwoita powieść, nazywa się "Kacper Ryx".
Pomysł z językiem dość... kontrowersyjny.
Jeśli umieszczasz akcję w konkretnych realiach czasoprzestrzennych a nic o nich nie wiesz... Może pisz fantasy? Przy słabo zarysowanym świecie nie raziłoby to aż tak.
Ale z drugiej strony, językowo zupełnie nieźle, więc może jeszcze wyjdziesz na ludzi.
krt: widzę, że interesujesz się historią :D
Ano tak. A historią Krakowa to już w ogóle :D
Btw... To opowiadanie nie ma tytułu? :P
Tytuł może być "Koledzy Wujka" :lol: (Patryx wie ocb) :D
Łoł:D Podziwiam Twoją wiedzę i to, że chciało Ci się tak naprodukować. Na początku małe sprostowanie co do pierwszego punktu. Napisałem, że kat był OFICJALNIE bezrobotny. Mało kto wiedział, że Kowalski spod trójki to kat. Teraz sprostowanie ogólne: jak już pisałem, nie podchodziłem do tego opowiadania bardzo serio, ot tak sobie pisałem z nudów. Proszę o wybaczenie, że jako zwykły śmiertelnik nie rozróżniam halabardy od piki. Wybacz też mojemu słownikowi synonimów. :P
Nie podziwiaj, cwaniakowanie tym, czego mnie częściowo nauczyli na studiach nie jest zbyt trudne :D
Ale w takim razie z katem to kolejny babol, bo kat musiał mieszkać w wyznaczonym przez miasto miejscu i się charakterystycznie ubierać. Mniejsza. Wbrew pozorom nie chodzi mi o to, żeby się złośliwie czepiać, tylko żebyś następnym razem napisał coś lepszego, np podchodząc poważniej i sprawdzając, o czym właściwie piszesz ;)
krt, studiujesz historię? :D
Mieszkasz w Krk? :D
Prawie, to znaczy historię sztuki. I etnologię na dodatek. Czyli widmo historii gdzieś tam się za mną unosi. :P
I jak najbardziej, mieszkam.
Uroczo, my z Patryxem też :D
Temat trochę cichnie więc go ożywię.
http://www.youtube.com/watch?v=iPL0YZ8RYVY
Twóczość niestety nie moja, ale cover chyba niczego sobie. Tylko klawiszowiec trochę za głośno a druga gitara (ja gram na pierwszej jakby ktoś nie wiedział:P) nie podłączona jest :D
A co do tytułu filmiku...chyba nietrudno zgadnąć kto go wrzucił :? ;)
Patryx, druga gitara wyciszona? xD Nie wiedziałem :D
Ogólnie dla mnie muzyka jest czarną magią jeśli chodzi o praktykę, czy to śpiewanie czy granie, więc ja tam sobie mogę smęcić. W każdym razie ciągle ktoś gada na tym nagraniu no i jakość spada, ale nawet jest ok. Na początku wydawało mi się, że wokalista wam strasznie fałszuje, chociaż to może być odbiór związany z rozgadanym gimnazjum salezjańskim w tle. W sumie mogłaby nie śpiewać, gitary brzmia wystarczająco fajnie. ;) Acha, no i jeszcze się przyczepię do wokalistki - jakby to był mój apel, to miałaby ciężkie życie, reszta zespołu zresztą też, bo stoicie tak jakoś rozwaleni na całej długości ściany, kołki, sztachety, życie z emanuje z was co kot napłakał, jak ma być występ, to powinna być jeszcze prezencja, ekhem. Dziewczyna z mikrofonem powinna coś zrobić z lewą ręką, ta z tyłu z gitarą wyjść z kąta bo można ja przegapić, wszyscy przysunąć się nieco do perkusisty (nie ględzić mi tu, że niby mogło nie być warunków technicznych), a Patryx zmienić ta przerażającą kurtkę. Człowieka w papie nikt nie złapie. :D Nie dobra, to ostatnie żartowałam.
Podsumowując jest ok, co nie znaczy, że nie mogło być lepiej. ;)
W sumie mogłaby nie śpiewać, gitary brzmia wystarczająco fajnie. ;) Jak już pisałem, druga gitara jest nie podłączona ;) Naprawdę tego nie słyszysz?
Acha, no i jeszcze się przyczepię do wokalistki - jakby to był mój apel, to miałaby ciężkie życie, reszta zespołu zresztą też, bo stoicie tak jakoś rozwaleni na całej długości ściany, kołki, sztachety, życie z emanuje z was co kot napłakał, jak ma być występ, to powinna być jeszcze prezencja, ekhem. Dziewczyna z mikrofonem powinna coś zrobić z lewą ręką, ta z tyłu z gitarą wyjść z kąta bo można ja przegapić, wszyscy przysunąć się nieco do perkusisty (nie ględzić mi tu, że niby mogło nie być warunków technicznych) Nie za bardzo się dało. To zbyt spokojna piosenka. Nawet Zeppelini kiedy to grali to nie biegali po scenie ani nie tańczyli. Jedynie możnaby podczas solówki, ale byłem tak zestresowany, że nie miałem najmniejszej ochoty na wygibasy :)